wtorek, 21 listopada 2017

Jak ja dobrze znam mechanizm mojego wpadania w dół… Wystarczy, żebym pozwoliła moim myślom myśleć, to co chcą, „tarzać” się we wszystkich „złych” rzeczach, które mi się wydarzają, to bym już ich nie ujarzmiła! Jak bardzo są to utarte ścieżki, te same od wielu lat, wyuczone na pamięć, automatyzmy. Wystarczy pozwolić jednej myśli, a za nią już pędzą tabuny następnych, szczęśliwe, że mogą ponarzekać.

Z jednego tylko jestem trochę dumna – że umiem je zauważyć i dziś też udało mi się je trochę, a może nawet więcej niż trochę, pokontrolować ;). Nie przeszkadza to oczywiście wyzwalaniu się negatywnych emocji, ale one w końcu przechodzą, jak długa i szeroka fala i ogarnia mnie neutralność i dystans.

Dziś znowu był rekord na drodze: 30km do domu jechałam przez godzinę i trzydzieści minut. Musiałam podjechać do centrum i już się z niego nie mogłam wydostać. Jadąc prawie że nic nie widziałam - mżawka osadzała się wszędzie, ciemności straszne, światła z naprzeciwka oślepiały, a szyba przede mną co 5 minut całkowicie zaparowywała, a ja widziałam tylko smugi w świetle przejeżdżających samochodów. Klima z zimnym powietrzem włączona na maksa, ale to działało słabo, więc jeszcze co chwilę otwierałam okna. Nie powiem, żeby było mi gorąco ;). Pieszych na pasach nie było widać, ale miałam w sobie spokój i kiedy mój umysł już chciał lamentować i panikować, to go powstrzymywałam. Kiedy w końcu dojechałam do domu, to już miałam się psychicznie „rozłożyć” po ogarnięciu wzrokiem mieszkania. To nieumyte, to brudne, to do zrobienia, to do odkurzenia, bałagan,  brak miejsca, jedzenia nie ma, trzeba zrobić… W końcu usiadłam i jak zwykle dopadło mnie zimno i trzęsawka. Resztkami woli stanęłam na macie i to była najlepsza decyzja. Pomijając wszystkie inne zalety jogi – jest ona najlepsza dla zmarzluchów! Ciepło od razu zaczęło we mnie krążyć J.

Ćwiczyłam rano, ale w wielkim spóźnieniu, bo zamiast wstawać rano, jak ciało samo się budzi w okolicach 5:00, to umysł znowu wygrał, a i tak przez ten krótki czas do zadzwonienia budzika zbytnio nie pospałam… To nie był dobry początek dnia, choć poprawiłam go sobie trochę przepysznym „rosołkiem” z warzyw z wieloma odżywczymi dodatkami. Wczoraj też chciałam poćwiczyć, ale zamiast tego mogłam docenić mądrość moich córek, które dzieliły się swoją wiedzą i różnymi spostrzeżeniami o świecie. To było bezcenne, ale czasu na nic innego już nie starczyło. Jak zwykle za późno w nocy myłam naczynia i podlewałam kwiatki. Ale zamiast narzekać, cieszyłam się tym, że mogę to robić (w przeciwieństwie do wielu innych na świecie, którzy np. nie mają własnego domu).


Okazało się, że nasz przyjaciel jest w Indiach w Dharamsali, obok nie tylko Dalajlamy, ale i kliniki ajurwedyjskiej, pod egidą której robiłam tu stacjonarnie mój kurs. To było niesamowite odkrycie. Tak bardzo chciałabym tam pojechać! Z jednej strony, patrząc na jego zdjęcia, wydaje się to proste i możliwe, ale ze strony finansowej niestety już nie :/. No nic, cieszę się, że mogłam zobaczyć to miejsce chociaż jego oczyma. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz