Jak ja dobrze znam mechanizm
mojego wpadania w dół… Wystarczy, żebym pozwoliła moim myślom myśleć, to co
chcą, „tarzać” się we wszystkich „złych” rzeczach, które mi się wydarzają, to
bym już ich nie ujarzmiła! Jak bardzo są to utarte ścieżki, te same od wielu
lat, wyuczone na pamięć, automatyzmy. Wystarczy pozwolić jednej myśli, a za nią
już pędzą tabuny następnych, szczęśliwe, że mogą ponarzekać.
Z jednego tylko jestem trochę
dumna – że umiem je zauważyć i dziś też udało mi się je trochę, a może nawet
więcej niż trochę, pokontrolować ;). Nie przeszkadza to oczywiście wyzwalaniu
się negatywnych emocji, ale one w końcu przechodzą, jak długa i szeroka fala i
ogarnia mnie neutralność i dystans.
Dziś znowu był rekord na drodze:
30km do domu jechałam przez godzinę i trzydzieści minut. Musiałam podjechać do
centrum i już się z niego nie mogłam wydostać. Jadąc prawie że nic nie
widziałam - mżawka osadzała się wszędzie, ciemności straszne, światła z
naprzeciwka oślepiały, a szyba przede mną co 5 minut całkowicie zaparowywała, a
ja widziałam tylko smugi w świetle przejeżdżających samochodów. Klima z zimnym
powietrzem włączona na maksa, ale to działało słabo, więc jeszcze co chwilę
otwierałam okna. Nie powiem, żeby było mi gorąco ;). Pieszych na pasach nie
było widać, ale miałam w sobie spokój i kiedy mój umysł już chciał lamentować i
panikować, to go powstrzymywałam. Kiedy w końcu dojechałam do domu, to już
miałam się psychicznie „rozłożyć” po ogarnięciu wzrokiem mieszkania. To
nieumyte, to brudne, to do zrobienia, to do odkurzenia, bałagan, brak miejsca, jedzenia nie ma, trzeba zrobić…
W końcu usiadłam i jak zwykle dopadło mnie zimno i trzęsawka. Resztkami woli
stanęłam na macie i to była najlepsza decyzja. Pomijając wszystkie inne zalety
jogi – jest ona najlepsza dla zmarzluchów! Ciepło od razu zaczęło we mnie krążyć
J.
Ćwiczyłam rano, ale w wielkim
spóźnieniu, bo zamiast wstawać rano, jak ciało samo się budzi w okolicach 5:00,
to umysł znowu wygrał, a i tak przez ten krótki czas do zadzwonienia budzika
zbytnio nie pospałam… To nie był dobry początek dnia, choć poprawiłam go sobie
trochę przepysznym „rosołkiem” z warzyw z wieloma odżywczymi dodatkami. Wczoraj
też chciałam poćwiczyć, ale zamiast tego mogłam docenić mądrość moich córek,
które dzieliły się swoją wiedzą i różnymi spostrzeżeniami o świecie. To było
bezcenne, ale czasu na nic innego już nie starczyło. Jak zwykle za późno w nocy
myłam naczynia i podlewałam kwiatki. Ale zamiast narzekać, cieszyłam się tym,
że mogę to robić (w przeciwieństwie do wielu innych na świecie, którzy np. nie
mają własnego domu).
Okazało się, że nasz przyjaciel
jest w Indiach w Dharamsali, obok nie tylko Dalajlamy, ale i kliniki
ajurwedyjskiej, pod egidą której robiłam tu stacjonarnie mój kurs. To było
niesamowite odkrycie. Tak bardzo chciałabym tam pojechać! Z jednej strony, patrząc
na jego zdjęcia, wydaje się to proste i możliwe, ale ze strony finansowej
niestety już nie :/. No nic, cieszę się, że mogłam zobaczyć to miejsce chociaż
jego oczyma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz