" Trzeba wreszcie zrozumieć, że szczęście leży na drodze, a nie u celu, i im mniej za nim gonimy, tym na koniec więcej otrzymujemy."
/Michalina Wisłocka, "Sztuka kochania"/
Obejrzeliśmy w końcu "Sztukę kochania" - historię Michaliny Wisłockiej.
Ciągle jestem pod wielkim wrażeniem! Film piękny, gra aktorska Boczarskiej - rewelacyjna! Zasmucił mnie tylko los Wisłockiej, czas wojny i późniejsze losy Krzysia, który był od niej zabrany przez swoją prawowitą matkę - przyjaciółkę Miśki, z którą mieszkali Miśka i jej mąż - przystojny Stach. Jak na czasy powojenne, życie w trójkącie to była odwaga! Na początku było im wszystkim cudownie, ale potem zaczęło się sypać. Najbardziej ucierpiały dzieci: Krysia - córka Michaliny i Krzysiu, którzy zostali rozdzieleni, a od urodzenia byli razem. Wisłoccy z Wandą wymyślili, że oficjalnie będą to ich dzieci - bliźniaki. Wisłockiej nie było dobrze w łóżku ze Stachem, dlatego podkreślała, że ona jest duszą i dopiero po spotkaniu miłości swojego życia stwierdziła z pełnym przekonaniem, że ciało jest tak samo ważne jak dusza. W związku ze Stachem, ona była duszą, a Wandzia ciałem..., a Stach oprócz tego jeszcze miał kilka innych kochanek, które ukrywał przed Miśką i Wandzią.
Wisłocka była niezwykle odważną i innowatorską kobietą, ambitną lekarką, pionierką edukacji seksualnej, siłaczką, która chciała pomóc polskim kobietom. Kilka lat walczyła z partią i szowinistami o wydanie swojej książki, w końcu jej pacjentki zebrały się razem, uruchomiły znajomości, użyły podstępu i się udało!
Była samotna, tak jak wszyscy geniusze i nie zaznała typowego szczęśliwego życia rodzinnego. Nie wiem, czemu, ale bardzo ją polubiłam. Zamówiłam sobie jej świetnie napisaną biografię, której fragmenty czytałam, i której już nie mogę się doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz