środa, 2 sierpnia 2017

Rumunia cd.
2.08.2017 - środa
Planowaliśmy wyjechać o 8.00, ale przez Natalię jak zwykle mieliśmy opóźnienie - wyjechaliśmy dopiero o 9.30. Słonce grzało jak szalone od samego rana. Umyliśmy się i zjedliśmy śniadanie przed Włochami sąsiadami, którzy trochę poimprezowali w poprzednią noc i jeden nas przepraszał za te hałasy. Włosi byli młodymi dziennikarzami z Mediolanu i przyjechali do Maramureszu nakręcać film o drewnianych kościołach. Jedna z Włoszek była pod wrażeniem, że rozumiem ich język ;-). Na śniadanie Ioana zrobiła placinte, pyszne okrągłe, lekko słodkawe i tłustawe placki. Było też dużo innego jedzenia: pomidory z ogrodu, ser owczy bundz, swojskie kiełbaski, sadzone jajka od szczęśliwych kur. Za śniadania i jeden obiad zapłaciliśmy 350 lei. Przez cztery godziny jechaliśmy do Alba Julia, przez Baia Mare (gdzie zabłądziliśmy), Dej, Cluj Napoka (bardzo dobre oznakowanie, nie trzeba wjeżdżać do miasta) i Turdę (dziś robiąc porządki znalazłam program wycieczki klasowej Natalii do Rumunii, która się nie odbyła, ale była tam informacja, że Turda jest najciekawszym wąwozem skalnym Siedmiogrodu, o czym nie wiedzieliśmy, ale i tak nie mieliśmy czasu się tam zatrzymać). 
W Alba Julia szukaliśmy drogowskazów na cytadelę, ale ich nie było i przejechaliśmy ją, i musieliśmy się wracać, co znowu zajęło trochę czasu. Teraz wiemy, że cytadela (forteca) to „cetatea” i takie znaki tam były. Zaparkowaliśmy wzdłuż parku z placem zabaw i stamtąd mieliśmy jeszcze z 10 min na piechotę do głównego wejścia (obok punktu UE, gdzie pytaliśmy o drogę). Upał dawał nam „w kość”. Twierdza w Alba Julii jest ogromna, nazywa się Alba Carolina i jest tak samo ważna dla Rumunii, jak Kraków dla Polski. W pięknym  gotyckim kościele katolickim znajduje się grób polskiej królowej, córki Zygmunta Starego i królowej Bony, żony węgierskiego króla Jana Zapolyia. 
Twierdza jest bardzo stara; po opuszczeniu osady przez starożytnych Rzymian, ulokowały się tam plemiona słowiańskie (!)., a w 1918 podpisano tam akt utworzenia Państwa Rumuńskiego (powstałego ze zjednoczenia księstwa mołdawskiego, Banatu, i Wołoszczyzny). Byliśmy w Sali, w której podpisano ten akt (przed budynkiem są rzeźby przedstawiające reprezentantów społeczeństwa rumuńskiego, którzy przyjechali debatować o zjednoczeniu kraju), a wcześniej w soborze koronacyjnym, zbudowanym specjalnie na koronację pierwszego króla Rumunii. Sobór wygląda jak pałac! (miał przyćmić pobliski kościół katolicki). 


Na terenie cytadeli jest dużo budek z pamiątkami i jedzeniem, ale tylko z fast-foodem. Jest dużo ciekawych rzeźb ludzi z dawnych czasów, pewnie mieszkańców, strażnik za bramą wygląda jak żywy. Cytadela jest świetnie utrzymana, można sobie tam przyjemnie spacerować i ma się wrażenie, że jest to piękne, osobne miasteczko. Znajdują się tam budynki uniwersytetu i pałace pełne przepychu. Atmosfera podobna do klimatu wrocławskiego Ostrowia Tumskiego.



Z Alby Julii jechaliśmy godzinkę do Orastie, gdzie na parkingu Lidla, po zrobieniu zakupów, mieliśmy się spotkać z Valericą. Zamiast niej przyjechał Silviu, jej syn i poprowadził nas do małej wioski o nazwie Sereca, gdzie w domu dla gośći Valerici i Gheorgiu mieliśmy spędzić następne trzy noce. Gospodarze pokazali nam wszystko w pięknie umeblowanym domu, kazali wypić kieliszek palinki (ichniego bimbru;) na powitanie i przygotowali pyszną pizzę, którą ze smakiem zjedliśmy w dużej altanie wraz z pozostałym członkami rodziny: Silviu, Ricardo i dwoma wnukami od brata Silviu: Hectorem i Martinem, którzy spędzali z rodzicami i dziadkami wakacje. Silviu i Ricardo mieszkają na Gran Canaria, a ich drugi syn z żoną w Luxembourgu. Vali i Gheorgiu mieszkali z synami rok w Madrycie (kiedy oni tam studiowali), a teraz zimę spędzają na Gran Canaria. Bardzo otwarci i sympatyczni ludzie, a Silviu ma niesamowitą charyzmę i bardzo urozmaicone życie. Cudnie nam się z nim gadało, jest prawie naszym rówieśnikiem –  mówi płynnie i z pięknym akcentem po angielsku, niemiecku i hiszpańsku. To najbardziej lubię w podróżach – poznawanie fajnych ludzi J.

Nasze dziewczyny były zachwycone domkiem; na górze miały swoje „pięterko”. Zachwycały się też śliczną i kochaną suczką gospodarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz