piątek, 4 sierpnia 2017

Rumunia cd.
04.08.2017 - piątek
To był piękny dzień, spędzony na łonie natury i w miejscach sprzed ponad 2 tysięcy lat J
Przy porannej kawie zapytaliśmy się Gheorgiu i Silvia o pozostałości twierdz dackich i rzymskich. To był kolejny cel naszej podróży do Rumunii. Okazało się, że kilka z nich znajduje się zaledwie 10km od ich domu, w Costesti! Przejechaliśmy całą wieś i dopiero na samym końcu zobaczyliśmy znaki na „situ arheologicul”.
Fascynuje mnie ta historia. To, że można zobaczyć miejsca, gdzie żyły tak odległe plemiona i jak żyły, jest niesamowite. To sprawia, że historia zaczyna „żyć” i staje się bardzo bliska. Teren Rumunii znajduje się na styku wpływów kultury romańskiej i słowiańskiej – to jest jeszcze bardziej niesamowite. Powtarzałam dziewczynom, że mogą tu doświadczyć w zasadzie historii całego kontynentu europejskiego (najpierw starożytni Dakowie i Rzymianie; potem Królestwo Węgierskie, najazdy Turków, Austro-Węgry i w końcu Państwo Rumuńskie, a potem dyktatura Ceausescu i komunizm).
Królestwo Dackie obejmowało obszar obecnej Rumunii, powstało w 60 r. p.n.e. przez zjednoczenie pod egidą króla Burebisty (fajne imię ;-). Rozkwitło za panowania jego syna Decebala i wtedy też Dakowie zostali najechani przez Rzymian, którzy poczuli się zagrożeni ich rosnącą potęgą. Na szczytach gór/wzgórz Dakowie zbudowali system fortecy ochronnych, a w Sarmiseghetuzie założyli stolicę, i ją też otoczyli murami obronnymi.

Nie mając za bardzo pojęcia, co będzie w tym „situ arheologicul’ zaparkowaliśmy na parkingu obok drogowskazu mówiącego o tym, że do twierdzy Blidar są tylko dwa kilometry. Co to dla nas! Nie przewidzieliśmy tylko, że te dwa kilometry pięły się dość stromo w górę. Ale pocieszające było to, że wspinając się cały czas byliśmy w cieniu i wśród starych, rozłożystych drzew, a droga nie była monotonna, tylko cudowna! Wyobrażałam sobie Rzymian, którzy tak jak my zdobywali to miejsce ;-) i zastanawiałam się, jak to wszystko wtedy wyglądało. Po drodze zagadały do nas dwie Rumunki, myśląc, że jesteśmy stamtąd J. Fajnie było porozumiewać się szczątkowym rumuńskim, powtarzając tylko „frumoso, frumoso”, czyli pięknie ;-) i na migi.

Na szczycie (ok. 600 mnpm), obok starożytnych murów, przywitały nas snopki siana w kształcie charakterystycznym dla Rumunii. Pochodziliśmy, porobiliśmy zdjęcia i usiedliśmy na dłuższą chwilę pod drzewem w cieniu. Wracało się o wiele szybciej. Na dole byliśmy już bardzo głodni. Dobrze, że jest tam kilka budek z jedzeniem, jest też restauracja, ale tam pewnie byśmy dłużej czekali. Podeszliśmy do najbliższej budki – pani w środku piekła wielkie naleśniki z różnymi nadzieniami. Po rumuńsku nazywają się „Clatite uriase” i bardzo przypominają nasze, choć smak mają mniej słodki, a bardziej słony. Najłatwiej zapamiętać, jak po rumuńsku jest ser: „branza” to biały (na początku myślałam, że to bryndza, czyli owczy;-) i cascavel – zółty (fajnie brzmi). Każdy z nich kosztował 10 lei – ja wzięłam z białym serem i rodzynkami i mój był najsmaczniejszy. Te z cascavelem były za słone. Pod twierdzę po drugiej stronie, do której również są dwa km, podjechaliśmy samochodem, ale od parkingu trzeba by jeszcze trochę iść, więc zrezygnowaliśmy. Gheorgiu powiedział nam o wielu ciekawych miejscach, a wspinaczka, która zajęła nam trochę czasu, nie była planowana…
Stamtąd przejazd ok. 30 km do Sarmisegetusy Regii drogą wijącą się pomiędzy górami, które wyłaniały się dosłownie obok tej drogi. Przepiękne światło i widoki. Zaparkowaliśmy przed nową drogą, niedawno wyłożoną kamieniami i podeszliśmy jeszcze z 10 min (zakaz wjazdu). To, co zobaczyliśmy i możliwość wyobrażenia sobie, jak to mogło wyglądać dwa tysiące lat temu, było niesamowite. Przy każdym miejscu jest duża tablica z opisem w kilku językach, co tam było, lub mogło być w przeszłości. Ogromne mury, najpierw dackie, a potem rzymskie, a w środku pozostałości po osadzie, po wielkiej drodze, którą szły procesje do części sakralnej, gdzie znajdowało się kilka świątyń. Takie Stonehenge, tylko bardziej rozbudowane. Ta zabudowa jest pięknie zsynchronizowana z ukształtowaniem terenu i przyrodą. Po części mieszkalnej z przodu, idzie się krótko przez las lekko pod górę (nie wiedząc, co tam będzie) i nagle otwiera się przed człowiekiem wielka zielona „polana”, jakby osobna osada, podzielona na mniejsze „polany”, gdzie znajdowały się poszczególne świątynie. I znowu ogarnia człowieka „nieziemski” spokój i chęć do kontemplacji. Można na te pozostałości po świątyniach patrzeć z góry, stojąc wyżej od nich, z miejsca, do którego się dotarło, lub można zejść na dół pomiędzy ruiny i poczuć ten spokój jeszcze bardziej J. To było jedno z najpiękniejszych miejsc w Rumunii, jakie odwiedziliśmy.
Wracając do samochodu zagadała do nas Polka – spytała się, czy moglibyśmy ją zabrać samochodem i podrzucić do jej domu, było to po drodze. W kilka osób wynajmowali wielki dom pomiędzy górami i, jak to ładnie określiła: „siedzą i gapią się w niebo”. Przyleciała z Warszawy do Cluj Napoca i zachwycała się rozwojem cywilizacyjnym Rumunii, mówiąc, że Polska jest w kilku aspektach „do tyłu”. Było już coraz mniej czasu, a jeszcze chcieliśmy podjechać do podobnego rangą miejsca, tylko, że założonego przez Rzymian – do stolicy zbudowanej przez nich w prowincji Dacji (po zwycięskim najechaniu Daków Rzymianie stworzyli tu swoją następną prowincję; wojny dackie są zilustrowane na Kolumnie Trajana w Rzymie, którą oglądałam w 2011, nie wiedząc, że to one;). Ulpia Traiana, bo o niej mowa, zamykała się o 20.00 i niestety zabrakło nam może z pół godziny, żeby ją też odwiedzić. Skręciliśmy natomiast w kierunku na Densus (stamtąd jest 10 km do dawnej stolicy rzymskiej), aby zobaczyć najbardziej osobliwy kościółek prawosławny, który został zbudowany z płyt, części ołtarzy i rur kanalizacyjnych z czasów starożytności i panowania Rzymian na tych ziemiach. Coś niesamowitego!




CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz