czwartek, 24 sierpnia 2017

Jak ja kiedyś mogłam lubić zgiełk miasta? Albo było spokojniej i mniej ludzi, albo ja się tak bardzo zmieniłam. Musiałam dzisiaj podjechać na dworzec autobusowy, aby odebrać Natalię wracającą z obozu. W okolicach Swobodnej i Ślężnej utknęłam w korku i z przerażeniem obserwowałam tłumy ludzi, znajdujące się po dwóch stronach ulicy i przechodzące przez pasy. Wybudowano tam mnóstwo wielkich biurowców, kilka budynków jest jeszcze niedokończonych, no i to gigantyczne centrum handlowe na miejscu dawnego dworca autobusowego. Kiedykolwiek tam przejeżdżam, czuje się źle i jak w obcym mieście. Tam nie jest już "swojsko", tak jak kiedyś. Ulica Sucha praktycznie nie przejezdna, autobusy wjeżdżające na tymczasowy dworzec, i zatrzymujące się na ulicy, hałas, "smród" spalin i dymu papierosowego, tłumy ludzi....

Zaparkowałam na parkingu podziemnym na dworcu. Potem długo nie mogłyśmy stamtąd wyjechać - krótkie światła, a tyle samochodów. 

Czułam się chora. Całą sobą marzyłam, żeby natychmiast znaleźć się w lesie i w ciszy. Zjadłam zupę, załadowałam pralkę rzeczami Natalki i poszłam na długi spacer do lasu. Jak dobrze, że jest las. Ten, kto wycina drzewa nie wie, co robi!!! 

Z jednej strony miasto ułatwia życie (szkoły, szpital, wydarzenia kulturalne, itp.), a z drugiej - może człowieka wykończyć. Marzę o domu pod lasem. Człowiek powinien żyć blisko ziemi, nie w "pudełku" w bloku. Powinien móc co rano stąpać boso po trawie - "uziemić się". 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz