Rodzinka wyjechała z samego rana odwieźć Zuzię do dziadków, a ja zabrałam się do czyszczenia kuchni i "salonu". Myśli moje oczywiście fruwały daleko stąd, ale sprzątanie jest jednak świetnym ćwiczeniem "tu i teraz";-). Nie było łatwo, ale skończyłam, o wiele później, niż chciałam, no, ale chociaż się nie śpieszyłam, bo już bardzo dużo pośpiechu było w moim życiu.... Cudnie jest być samemu w domu, piękny głos Patricii rozbrzmiewał dookoła, ale ja tęskniłam. Chyba mi się poprzestawiało w głowie "na starość", bo zazwyczaj niezmiernie sobie ceniłam momenty domowej samotności... teraz jednak jestem bardziej świadoma, że wszystko na tej ziemi będzie kiedyś miało koniec i chcę złapać te wszystkie momenty bycia razem nim to się skończy. Może tego najbardziej nauczyła mnie ta sytuacja z pobytem taty w szpitalu? Żeby doceniać, to co się już ma, bez względu jak jest proste i zwyczajne i nie szukać ciągle czegoś innego, co ja tak chętnie zawsze robiłam. Doceniać, być wdzięczną, przeżywać w pełni każdą chwilę i wiedzieć, że kiedyś to się skończy...
Pod wieczór poszłam z Kariną, moją wieloletnią sąsiadką na kawę i pogaduchy, tym razem do naszej lokalnej kawiarenki. Obiecałam jej to za pomoc Natce w fizyce. Nasze dzieci są w tym samym wieku i znamy się od ich urodzenia. Bardzo cenne były te pogaduchy... Zuzia najprawdopodobniej będzie chodzić do tej samej szkoły, do której chodził jej syn i będzie miała tę samą wychowawczynię. Bardzo mnie to uspokoiło. Przyjechał po nas Cyprian, bo się rozpadało, a potem przestało, a my jeszcze trochę pochodziliśmy razem dookoła bloku ;-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz