niedziela, 2 lipca 2017

Czas dla siebie, czas na przemyślenia, na dokończenie sprzątania, na tłumaczenie, na psychologię ajurwedyjską, na pieczenie zdrowych racuchów, gotowanie i na czytanie:-). 

Od czasu skończenia "Pępowiny" i szczególnie ostatnimi dniami chodziły za mną inne książki tej autorki. Wiedziałam, że są "ciężkie" i może nie powinnam ich czytać, ale w niewytłumaczalny sposób mnie przyciągały i nie mogłam się temu oprzeć... Z dwóch które mam, przemówiła do mniej bardziej "Kwietniowa czarownica", nie wiedziałam dlaczego. Teraz już wiem, przynajmniej połowa akcji dzieje się w szpitalu, na oddziale przewlekle chorych. Szpital jest w moim życiu już prawie od pięciu miesięcy, więc w sumie, tak jakbym czytała o znanym mi świecie. Ale oprócz tego, akcja dzieje się też w małym miasteczku szwedzkim, w przeszłości i teraźniejszości, jest warstwa baśniowa, oniryczna, magiczna, jak to przeczytałam dzisiaj przez przypadek na stronie "Manufaktury Radości", która też przeczytała tę książkę. Jest bardzo dużo psychologii, poszukiwania swoich korzeni, rozpamiętywania ciężkich przeżyć z dzieciństwa, jest szwedzka zaściankowość i presja społeczna z lat 50-tych zeszłego wieku oraz wielkie, odwieczne pragnienie miłości, która uzdrowiłaby główne bohaterki, wystarczyłaby tylko (i aż) miłość, taka zwyczajna, codzienna... Książka bardzo realistyczna, momentami drastyczna, ale jednocześnie magiczna. Mocna, ale niesamowita!  
Znaleziony obraz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz