poniedziałek, 11 czerwca 2018


Rano dziewczyny w mojej międzynarodowej grupie wsparcia zapytały, jak było w weekend, jak się tata czuł, więc napisałam im, uwolniłam swoje emocje i po jakimś czasie było już ok. Wyszłam w miarę wcześnie z pracy, bo wcześniej zaczęłam, wioząc Zuzię na ósmą do szkoły, zrobiłam zakupy, potem robiłam z Zuzią sernik na zimno bez sera (z jogurtem i musem truskawkowo-porzeczkowym) i sprzątałam kuchnię. Nastepnie poszłam biegać 5 km z niemiecką audycją na uszach, był cudny przewiew, ciepło, ale nie za gorąco. Byłam w szoku, że miałam tyle siły i energii. Po drodze mijali mnie inni biegacze i rowerzyści i wszyscy się pozdrawialiśmy - było ta bardzo miłe i wywoływało uśmiech na twarzy. Szybki prysznic i do taty ze śniadaniem na jutro rano. Wróciłam o 22:30. 

Słucham mantr i czuję się spokojna... W samochodzie słuchałam i śpiewałam Poetów (Poets of the Fall). Czuję wdzięczność i staram się zachować neutralny/stoicki umysł. Wszystko mija - złe nastroje i dobre też ;-). 

Na którymś ze szkoleń było takie ćwiczenie (w stylu prowadzonej medytacji): "Podejdź do siebie, zapytaj co słychać. Pociesz siebie, powiedz że rozumiesz, wiesz, jak to jest, że kochasz. Przytul siebie, ukochaj." Jesteś swoim najlepszym przyjacielem :-). Robię to czasami jak jest mi źle, lub bez okazji. Pociesz i przytul to małe dziecko w sobie :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz