niedziela, 17 czerwca 2018


Pospaliśmy trochę dłużej, ale już o 6:00, jak co dzień, obudziły nas hałasy i krzyki dzieci od sąsiadów obok (otwarty balkon). Leniwy poranek, w końcu chociaż raz w tygodniu nie trzeba nigdzie rano gonić. Choć trochę wisiało nade mną to, że mamy jechać do mamy i zawieźć ją do szpitala do taty. Godzina tego zawiezienia była uwarunkowana godziną przyjazdu kuzynki Rafała z rodziną do Wrocławia (przejazdem do Szklarskiej Poręby na wakacje).  Umówiliśmy się na pizzę blisko wjazdu do miasta z autostrady, tak żeby nie błądzili, a my mieliśmy blisko do szpitala. Mama oczywiście pojechała wcześniej sama, a my jeszcze przed tym lunchem do rodziców, żeby tacie coś wydrukować. Spotkanie z Marylką, Maćkiem i ich świetnym 4-letnim synkiem było bardzo miłe, a Zuzia miała okazję trochę pobiegać bawiąc się z Kubą w berka ;-). Siedzieliśmy na zewnątrz, pod "dachem" z trzciny, był odświeżający przewiew i nie było duszno. W szpitalu tata przekazał "rozkazy" co do działki i innych rzeczy, żeby odciążyć mamę, ale tak trochę na siłę.... Ale choremu człowiekowi się nie odmawia... Szczerze mówiąc trochę mnie to przygnębiło, bo kiedy znowu to robić??? Rafał jest aniołem, naprawdę, to ja się buntowałam i wpadałam w lekkie załamanie...
Pojechaliśmy na działkę podlać ją całą i zerwać porzeczki. Kiedy podlewałam z węża większym strumieniem, trzymając go w górze, to momentami pojawiała się przepiękna tęcza! Nasyciłam się widokiem i zapachem kwiatów, wilgotnych roślin i zieleni. Wyrwałam trochę szczypiorku z cebulką i sałaty, z których dziś zrobiłam pyszną sałatkę. Niestety zapomniałam wziąć rzeczy Natalii od mamy i musiałam tam znowu jechać, będąc już pod domem. Znowu praktycznie cały dzień poza domem. Ktoś kto nie jest w naszych butach tego nie zrozumie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz