Do zachodów słońca z poprzedniego posta mogłabym dodać cytat z "Ułudy" Artura Cieślara: "Zachody słońca są świętem harmonii, równowagi energii kosmicznych, oddziałujących na naszą planetę". Książka jest niezła, ale o niej kiedy indziej. Oczy mi się kleją, a obowiązek kronikarski woła.
Wczoraj było bardzo artystycznie i muzycznie. Natalia miała trzeci spektakl "West Side Story" w Imparcie. Świetne widowisko, przepiękna muzyka Bernsteina, niesamowite układy choreograficzne! Emocje! Podjechaliśmy potem na Nadodrze na przepyszny wegetariański obiad uczcić koniec szkoły, Natalii przedstawienia (również na zakończenie roku szkolnego), dzień ojca i ogólnie to, że jesteśmy razem :-).
Potem do sklepu kupić sandały, a Natalia do domu i potem z powrotem do Impartu na "Metro". W domu szybko mikstura na gardło Zuzi jazda do Dzierżoniowa na występ Janusza Radka, na powietrzu, na scenie na murach (Poezja na murach). Był zespół "Pod strzechą" i spektakl z ogniami i słowiańskimi piosenkami. Janusz zagrał na samym końcu ok. 23.30 (dlatego teraz zasypiam ;-). Ale warto było czekać w zimnie (11 stopni) i deszczu! Dobrze, że można było kupić herbatkę :-). Czułam się jak w domu, i mogłam śpiewać z Januszem, bo nie było sali i nikomu to nie przeszkadzało. Przeżycie metafizyczne! Nagłośnienie cudowne, lepsze niż we Wrocławiu.
Dzisiaj pobudka przed 10:00 bez budzika, za chwilę wróciła Natalia (z noclegu u koleżanki), leniwy brunch i planowanie wakacji... Zakupy, gotowanie wegańskiego rosołku dla Zuzi i nas wszystkich, sprzątanie, maile, wyjazd po sandały dla Natalii, zaległe pisanie o Krecie (dzień 6!) i pobyt u taty w szpitalu....Marzy, żeby miał tyle siły, co jeszcze przed kilkoma miesiącami, żeby bez wysiłku móc iść na krótki spacer...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz