Dwa dnia spędzone przez mnie w Warszawie na początku
tego tygodnia wydają się już bardzo odległe! Tak to jest, jak człowiek skupia
się na tu i teraz, a dodatkowo – jeśli dużo się dzieje w ciągu dnia :). Konferencja,
na której byłam, miała bardzo znamienny dla naszych czasów tytuł: „Kiedy
technologia spotyka człowieka”. W pierwszym dniu nasłuchałam się bardzo
futurystycznych i fantastycznych scenariuszy, które już się
dzieją. W wielkim skrócie: część obecnych zawodów zostanie wyparta przez
automatyzację/roboty, w związku z czym będziemy krócej pracować (yuppi!), a
żeby móc się utrzymać i płacić podatki, państwo będzie wypłacać swoim
mieszkańcom co miesiąc tzw. „basic income”, czyli podstawową pensję. Dzieci urodzone po
2007 mają ponoć żyć do ponad setki, co oznacza, że będą o wiele dłużej
pracować, niż my teraz. Sztuczna inteligencja, rozszerzona rzeczywistość, samo
jeżdżące samochody, hololenses, urządzenia wkładane do ucha, które symultanicznie
tłumaczą mowę w obcym języku, roboty, które diagnozują choroby lepiej niż
lekarze (Watson) to już prawie codzienność. Internet będzie o wiele szybszy,
niż teraz i będzie wszędzie (obecnie mniejszość mieszkańców kuli ziemskiej ma
do niego dostęp). Ale…… im więcej technologii, tym większa potrzeba głębokich
relacji i kontaktów z drugim człowiekiem. Pracodawcy i pracownicy wchodzą też
na wyższy poziom świadomości, tzw. turkusowy, gdzie w centrum jest człowiek,
jego dobrostan psychiczny i fizyczny i przede wszystkim zaufanie. Więc nie
będzie tak źle!
Niesamowitym przeżyciem dla mnie
było wystąpienie Jurka Owsiaka na koniec pierwszego dnia, który niezwykle barwnie opowiadał o samych początkach WOŚP, kiedy to podsłuchał rozmowę Alicji
Resich-Modlińskiej z dwoma kardiochirurgami, że zepsuło im się płuco-serce i
nie mogą przeprowadzać operacji. 25 lat, kiedy to się zaczęło, chęć przekazania
swoich pieniędzy „nie wiadomo komu” była bardzo niska, gdyż nikt nikomu nie
ufał. Opowiadał on o tym i jak to się dalej potoczyło tak pięknie, że na
przemian lały się łzy i wybuchały śmiechy. Charyzma, ekstremalnie pozytywna
energia i optymizm, a przy tym wielka skromność, wiara w innych i dawanie
wsparcia. Jak dla mnie wielki człowiek i bohater. Wielokrotnie wspominał pracę
zespołową, bez której to wszystko by się nie udało. Wizyta prezydentów Polski i
Niemiec na festiwalu w Woodstock, podczas której głowy państw w wielkim tłumie
i ścisku podawały ręce obecnej tam młodzieży, zrobiła chyba więcej dla
pojednania, niż jakiekolwiek formalne umowy między tymi państwami.
"Life is good, life is food"
Dzięki temu wyjazdowi mogłam też
pomieszkać chwilę z jedyną chyba Włoszką na świecie, która płynnie mówi po polsku
i rosyjsku ;-). Bardzo miło było spotkać się znowu z „zią Stefanią”, czyli Stefą,
którą poznaliśmy wiele lat temu przez Couchsurfing. Zjadłyśmy razem pyszną kolację
w slow-food-owej restauracji „Lif” (od „leaf”), gdzie było bardzo zielono i
przytulnie.
Po powrocie do Wrocławia, żeby dać umysłowi odpocząć od nawału technologicznych informacji poszliśmy na koncert Mirabai Ceiby. To był
najdziwniejszy, najspokojniejszy, a jednocześnie bardzo energetyzujący koncert,
na którym kiedykolwiek byłam. Spokój,
ukojenie, miłość, uduchowienie – główni wykonawcy Angelica i Markus (prywatnie
małżeństwo z trójką dzieci) skojarzyli mi się ze współczesnymi „hipisami”, ale
w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Śpiewają mantry w sanskrycie we własnej
aranżacji i swoje utwory.
Przedstawili piękną piosenkę, którą napisali dla swojej najstarszej córki, aby
wyrazić ich miłość do niej. Na koniec, po wielokrotnych bisach, zaśpiewali
utwór o radości związanej z przyjściem wiosny J
Dziś kupiłam piękne duże rośliny doniczkowe do biura! Jutro przesadzę je do większych zielonych donic i niech cieszą oko i duszę! Jeszcze tylko brakuje śpiewu ptaków... (o tym też mówili na konferencji)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz