środa, 14 listopada 2018

W moim zwyczajnym życiu są czasami niezwyczajne momenty. Takim był dzisiejszy cudowny i bardzo energizujący koncert Jessiego Cooka i jego równie wspaniałych kolegów: Chrisa, Chendiego, Nicolasa i Denisa :-). Na ich koncercie byliśmy już po raz szósty!!! Kiedy weszli na scenę miałam wrażenie, że widzę dobrych przyjaciół. Byłam tak szczęśliwa, że buzia sama mi się śmiała. Nagłośnienie i jakość dźwięku były cudowne, muzyka też. Zamykałam oczy, żeby skupić się na doznaniach słuchowych. Część z nich zaburzała mi bardzo ruchliwa dziewczynka znajdująca się obok, która nie tylko skakała, kładła się, machała rękoma i sweterkiem, ale również dość głośno śpiewała/nuciła do granej muzyki ;-). Dobre warunki dla mnie na ćwiczenie stanu "zen" ;-). Na szczęście po przerwie zajęła inne miejsce. 

Po przerwie muzycy porwali nas do wstania z foteli i poddaliśmy się dynamicznym dźwiękom "Rumba party". Cudowna gra świateł, niesamowite aranżacje, aż cztery utwory z wokalem (absolutnie niebiańskie!!!), utwory akustycznie, kameralnie, z rozmachem i przytupem, wspaniałe egzotyczne instrumenty (np. armeński duduk), Jesse przemawiający na początku po polsku - to był na prawdę wyjątkowy koncert z wyjątkową energią!!! Szłam na niego z tzw."marszu", nie mając nawet chwili, żeby cieszyć się z oczekiwania na niego. Ale gdy oni tylko wyszli na scenę - każda komórka mojego ciała i dusza poczuły, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz