niedziela, 3 września 2017

28.08.2017-03.09.2017 Malta!!!


Kiedy jest zimno, tak jak teraz, na rozgrzanie serwuję sobie obraz-wspomnienie, które wbijałam usilnie w pamięć w trakcie jego trwania: siedzę w kawiarni na tarasie w Weid iz-Zurrieq, poniżej znajduje się przystań z łodziami odpływającym do Blue Grotto, a wprost przede mną rozciąga się w nieskończoności cudowne niebieskie morze oraz bezchmurne błękitne niebo. Wieje ciepły wiatr i rozwiewa mi włosy. Jestem w pełni „tu i teraz”, nasycam się tym widokiem i chcę, żeby wiecznie trwał.

A oto krótkie podsumowanie naszego pobytu na tej gorącej wyspie, dla potomnych i tych, którzy się tam wybierają.

Poniedziałek 28.08.2017
Do naszego mieszkania trafiliśmy ok. 1 nad ranem, poszliśmy spać jeszcze później, więc pobudkę zrobiliśmy sobie też później. Jakoś dopadły mnie mieszane uczucia, co do tego miejsca i ogólnie Malty, które natychmiast mnie opuściły po przestąpieniu progów niesamowitej Valetty (całe miasto na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Nie planowaliśmy tam od razu jechać, ale tylko tam mieliśmy pewność zakupu 7-dniowych biletów autobusowych (21 EUR; po drodze, w St. Julien, sklep z tymi kartami był zamknięty, mimo reklamy). Spacerowaliśmy wolno główną ulicą Valetty, podziwiając specyficzną, cudowną, kolonialno-afrykańsko-nicejsko-śródziemnomorską architekturę i ciekawe, kolorowe drzwi z zaskakującymi kształtami klamek, aż doszliśmy Fortu St. Elmo, a potem do dzwonu-memorialu i ogrodów Barrakka z zapierającymi dech widokami na morze i fort w Birgu. Byliśmy zachwyceni!!! Warte uwagi: na dworcu autobusowym dwóch sympatycznych Macedończyków sprzedaje pyszną pizzę i Polish Dogs ;) i mówią trochę po polsku.








Wtorek 29.08.2017
Rano wyprawa w poszukiwaniu Lidla w San Gwenn – powrót innym autobusem, ale potem i tak złapaliśmy nasz, który był 10 min wcześniej – autobusy na Malcie jeżdżą tak jak chcą, często są wcześniej, niż podaje rozkład, albo się spóźniają, dlatego też na dojazdy traci się  więcej czasu, niż by się chciało… Jeżdżą też dość wolno, gdyż często się zatrzymują i trasy mają dookoła. O 12.00 byliśmy znowu w Valecie, gdzie umówiliśmy się Martą i jej rodzinką w 175-letniej Cafe Cordina (przepiękne wnętrze!) naprzeciwko Biblioteki i pod czujnym okiem Królowej Victorii, a wcześniej odwiedziliśmy Narodowe Muzeum Archeologii i jego główne bohaterki: Sleeping Lady i Venus, które nieco nas rozczarowały swoim małym rozmiarem ;-). Ciekawe były standardy kobiecości 6 tysięcy lat temu na Malcie, kto chce wiedzieć jakie, musi odwiedzić to miejsce! Po zjedzeniu kilku lokalnych pyszności i wypiciu kawy i smoothies przeszliśmy się znowu do Fortu Św. Elma, dziewczyny robiły sobie w międzyczasie artystyczne zdjęcia, my czasami też;-). Po prostu te drzwi i domy maltańskie bardzo kuszą swoim wyglądem. W poniedziałek poszliśmy od fortu w prawo, teraz w lewo, aż doszliśmy do promu płynącego do Sliemy. Tam Marta zaprowadziła nas najpierw do włoskiego sklepu Carpisa, a potem na obiadokolację w Trattoria Cortina.
Środa 30.08.2017
W końcu czas na pluskanie się w lazurowo-turkusowej i przejrzystej wodzie! Autobus godzinę jechał do Golden Bay (wszystkie piaszczyste plaże są na północy), ale warto było. Spędziliśmy tam trochę czasu z miłym przerywnikiem na pyszną kawę mrożoną i pogawędkę z Macedończykami i Bośniakami obsługującymi plażową kawiarnię. Woda była tak cudowna, że nie chciało się z niej wyjść, ale chcieliśmy też zobaczyć zatokę obok – Ghajn Tuffieha Bay, która miała być jeszcze ładniejsza, ale przez to że była mniejsza, była też bardziej zatłoczona i miała kamienie. Za to widok ze wzgórza (klifów) nad zatoką był porażająco piękny! Wracając, nasz autobus jechał przez Popeye village, więc zatrzymaliśmy się tam na zimne napoje i cudną panoramęJ.


Czwartek 31.08 
Nie lubimy miejsc, gdzie przyjeżdżają tłumy, ale Blue Grotto i okolicznych jaskiń nie mogliśmy pominąć. Dlatego do Weid iz-Zurrieq, z którego odpływają tam łódki, dotarliśmy przed 9.00 rano i przed rozpoczęciem rejsów. Uwielbiam takie momenty – można wtedy podejrzeć codzienne życie lokalnych mieszkańców, podpatrzeć jak się przygotowują do pracy i porobić zdjęcia bez innych ludzi w tle.

Zagadała do nas lokalna mieszkanka, rozkładająca kartki i pamiątki na sprzedaż, spytała, czy jesteśmy z Litwy (!), pochwaliła się, że była w Polsce i dużo podróżowała po świecieJ. Powiedziała, że mamy szczęście, bo w weekendy są tam tłumy, gdyż przyjeżdżają wielkie statki z turystami, które ona widzi z okna swojego domu. Zaciekawiła nas kartka z wielkim rekinem, okazało się, że jej mąż złowił go wiele lat temu, co było wielkim wydarzeniem na Malcie. Nagle podszedł on do nas i pokazał swoje trofeum życia – wielki ząb tego siedmioipółmetrowego rekina, o którym pisały wszystkie gazety. W brzuchu tego rekina był mniejszy rekin, delfin i 70-centymetrowy żółw. Zrobiliśmy sobie zdjęcie z dumnym panem Alfredem. Płynęliśmy pierwszym rejsem, wraz z ojcem i synem, którzy wyemigrowali z Malty do Australii i teraz wrócili.  O rejsie, wrażeniach i widokach nie będę pisać – to po prostu trzeba przeżyć!!! Dla mnie był to jeden z cudowniejszych momentów w moim życiu. Zaszliśmy potem do knajpki Step in, gdzie wypiłam jedną z lepszych kaw na Malcie, a widok z tarasu na niebieskie niekończące się morze pozwalał zapomnieć o całym świecie.

Potem autobusem 201 do Mdiny, średniowiecznego miasta twierdzy, zwanego „Silent City”, otoczonego murami obronnymi z niesamowicie wąskimi i pięknymi uliczkami (taka mała Valetta;). Jakby czas się cofnął! Pochodziliśmy zachwycając się architekturą, ciszą i atmosferą i wstąpiliśmy do jednej z kafejek, nie pamiętam niestety nazwy, ale przy wejściu  stoją i wiszą oryginalne kolorowe zegary i trzeba wejść głębiej, jest tam stosunkowo tanie jedzenie i duży sklep z pamiątkami, też w niższych cenach, niż gdzie indziej. Potem długa trasa do Msidy, obok ambasady USA „in the middle of nowhere” i artystycznej wioski szkła i drewna, gdzie zrobiliśmy zakupy w Lidlu, a potem poszliśmy jeszcze do kawiarni w Sliemie, polecanej przez Martę i spędziliśmy miłe chwile na promenadzie z widokiem na zatokę ("Cafe Compass").




Piątek 01.09.2017
Rano rejs na Gozo (po polsku „radość”) z Cirkewwy, a tam wspaniała przejażdżka autobusem pustymi sielankowymi ulicami i miastami do ruin świątyni Ggantija, najstarszych na świecie wolnostojących budowli (sprzed 6 tys.lat). W autobusie poznaliśmy miłą lokalną angielkę i chińczyka urodzonego i mieszkającego w Paryżu, który jechał tam gdzie my. Potem tą samą linią dotarliśmy do Marsalforn, opisywanego jako urocze rybackie miasteczko, ale nie różniło się ono zbytnio od wcześniej widzianych przez nas zabudowań nad zatokami na Malcie. Zjedliśmy lunch z widokiem na zatokę (Zuzia zamówiła owoce morza!;) i przemieściliśmy się do stolicy wyspy – Victorii, gdzie najpierw poszliśmy w przeciwną stronę od starówki (była skrzynka, a my mieliśmy kartki do wysłania), gdzie lokalni mieszkańcy przysypiali w kawiarni;-). Za to na starówce było bardzo przytulnie – mało ludzi, obok robiąca wrażenie cytadela, bardzo klimatyczny plac San Gorg z fajną knajpką Piazza Cafe (przepyszne tarta cytrynowa!) i sklepikiem House of Gozo, którego właściciel jest miłym Hiszpanem oraz wąska niesamowita uliczka San Gorg z rzeźbami i modlitwami na fasadach domów. Na promie razem z nami płynęły setki dzieci z swoimi drużynami sportowymi – najprawdopodobniej na mecz Wlk. Brytanii z Maltą. Z Cirkewwy pojechaliśmy jeszcze do Tuffieha Bay, żeby zobaczyć spektakularny zachód słońca, którego akurat wtedy nie było widać…. :D.




Sobota 02.09.2017
Z samego rana autobusem do Cirkewwy, aby pierwszym promem o 9.10 popłynąć do Blue Lagoon. Mieliśmy szczęście, bo byliśmy prawie, że pierwsi, więc nie było tłumów i można było delektować się pięknym krajobrazem z cudowną wodą i popluskać się w niej w jako takiej prywatności. Niestety inni zaczęli napływać bardzo szybko, co w sumie na początku nie było uciążliwe, ale potem już tak. Natalia spędziła prawie trzy godziny w wodzie, przepłynęła nawet na drugą stronę. Wróciliśmy rejsem o 12.30, który zabrał nas też do jaskiń. Potem obiad w domu, sjesta i wyjazd do przepięknego Birgu, gdzie znajduje się najstarszy budynek Malty – Fort St. Angelo zbudowany w średniowieczu przez Joannitów, którzy się tam sprowadzili. Birgu o zmierzchu jest cudowne! Doszliśmy do końca fortu podziwiając po drodze super jachty i zastanawiając się skąd one mogą być (jeden z Kajmanów!). Doszliśmy do samego „czubka” fortu, nad wodę, gdzie porobiliśmy sobie ciekawe nocne zdjęcia „on fire”. Wracając wstąpiliśmy do  Cafe Chill, znajdującej się w starym spichlerzu – polecamy! - a Natalia dała upust swojej energii i potrzebie twórczości tańcząc do muzyki jazzowej granej na żywo na zewnątrz pięknego lokalu, gdzie odbywała się prywatna impreza. Jej goście w pewnym momencie zauważyli Natalię i zaczęli bić gromkie brawa i wznosić okrzyki:). Powrót do domu trochę się przedłużył, gdyż z Valetty nie wyjechała ostatnia 13-tka o 23.30, a my zamiast jechać innym autobusem, a potem się przesiąść, naiwnie liczyliśmy, że ona przyjedzie (potwierdził to nawet dyspozytor). Czekaliśmy godzinę w Msidzie, a potem w końcu przyjechała po nas taksówka eCab (coś jak Uber), która długo nie mogła nas zlokalizować.








Niedziela 03.09.2017
Pakowanie, płacenie, zaniesienie bagaży do przechowalni (inny dom tej samej firmy, która nam wynajmowała mieszkanie) i chill-out na naszej plaży J. Odwiedziliśmy też „naszą” lokalną knajpkę „Las Palmas”, do której wcześniej nie mieliśmy czasu zajść. Zamówiliśmy burgery veggie, które były ok, ale nic specjalnego; czytałam sobie Wisłocką. O 14.10 przejazd na lotnisko, o dziwo dotarliśmy szybko i punktualnie i w związku z tym posiedzieliśmy trochę w lotniskowej Cafe Costa zwiedzając pobliską księgarnię (wszystkie książki i gazety po angielskuJ, pijąc kawę i już tęskniąc za gorącym maltańskim słońcem.

1 komentarz:

  1. Dziękuję Kasiu za przeniesienie choć na chwilę w inną rzeczywistość: )

    OdpowiedzUsuń