Jak zwykle po weekendzie
spędzonym w szkole trenerów rozwoju osobistego czuję się tak spokojnie i dobrze.
Zajęcia są bardzo ciekawe, a odkrywanie tych wszystkich zależności, prawidłowości,
ludzkich zachowań, oraz ćwiczenia komunikacyjne i psychologiczne są dla mnie
fascynujące. Zawsze też jestem napełniona optymizmem i wiarą w swoją (i ludzką)
sprawczość, czuję, że wszystko jest możliwe i może się zdarzyć, jak również
przepełnia mnie dobroć, miłość, radość i wdzięczność, m.in. dlatego, że wiem,
że ludzie wokół są dobrzy i mądrzy. Uwielbiam te zajęcia nie tylko z powodu
treści, ale też dlatego, że wykładowcy prowadzą je w niesamowity sposób.
Jednak największe wrażenie w ten
weekend (i w zeszłym tygodniu) wywarła na mnie Marina Abramovic i jej życie.
Skończyłam dzisiaj jej, mogę z całą odwagą powiedzieć – „wstrząsającą” autobiografię.
Nie wiedziałam o tej książce nic, nie wiedziałam, że istnieje, i „przez
przypadek” przeczytałam fragment wywiadu z autorką, w której mówi, jak doszło do
napisania tej książki. Wspomniała też o trzyletniej podróży – życiu spędzonym w
nieogrzewanej furgonetce, gdzie wraz ze swym partnerem „klepała biedę”, ale
czuła się wtedy naprawdę wolna – po tym momentalnie zamówiłam tę książkę w
internecie i nie mogłam się potem od niej oderwać. Oprócz bliskości, którą
czułam z powodu tych samych słowiańskich korzeni i szarej komunistycznej
przeszłości znalazłam w jej życiu te same kierunki rozwoju i poszukiwań,
którymi ja podążam od kilku lat. Praca nad umysłem, niesamowita koncentracja
pozwalająca jej pokonywać wielki cielesny ból podczas performansów, ogromna
uważność, bycie tu i teraz, praca z ciałem dla jasności i siły umysłu, ajurwedyjskie
oczyszczania w Indiach, posty żywieniowe, praca z mnichami buddyjskimi, nauka
nieprzywiązywania się, wyczuwanie energii – skąd mogłam wiedzieć, że o tym
wszystkim będzie w jej biografii? A jednak przyciągnęłam tę książkę, bo to tam
było ;-). Ta niesamowicie odważna kobieta doznała ogromnych krzywd w
dzieciństwie ze strony matki i myślę, że całe życie pokonywała swoje słabości i traumy tym
spowodowane, jej szalone performanse były jej odpowiedzią na to, czego doznała
jako dziecko – na maksa sprawdzała możliwości ludzkiego (swojego) ciała i wytrzymałość na ból, na
przykład cięła się, kładła na blokach z lodu, metalowym łóżku ze świecami, biczowała się, itp.
Było to naprawdę drastyczne…
Zjechała cały świat, miała wystawy
i performanse w znanych muzeach i galeriach, poznała niesamowitych ludzi, wzbogaciła
się, o jej życiu można zrobić fascynujący film, a pomimo tego i całej pracy z
umysłem, którą wykonała, nie mogła sobie poradzić z trudnymi emocjami, z
jednego prostego powodu – jako dziecko nie otrzymała od matki bezwarunkowej miłości….
Otrzymywała ją natomiast częściowo od publiczności podczas swoich performansów –
szczególnie podczas wielogodzinnego siedzenia w bezruchu w muzeum w Nowym Jorku
i pełnego skupienia patrzenia się w oczy osób, które zasiadały naprzeciwko niej.
Robiłam kiedyś to ćwiczenie podczas jednego z warsztatów – mieliśmy przez
dłuższą chwilę patrzeć się w skupieniu i ciszy w oczy obcej osoby obok nas – wzruszenie
było wielkie, a łzy się lały….
Dopiero para brazylijskich uzdrowicieli pomogła
artystce, najpierw oczyścić pamięć ciała z bolesnych doświadczeń, a potem je
pokochać.
Abramovic będzie w marcu w
Toruniu na wernisażu swojej retrospektywy – bardzo, ale to bardzo chcę tam
być!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz