środa, 23 maja 2018


Siadam do komputera i od razu zaczyna mnie ogarniać senność ;-). Od niedzieli rano do teraz było bardzo intensywnie i generalnie niemiło. Po negatywnym doświadczeniu w niedzielę opuściły mnie siły fizyczne i ogarnęło otępienie i smutek. W poniedziałek Zuzia poszła do szkoły po tygodniowej nieobecności i dokładnie po ostatniej lekcji dostała gorączki i zaczął ją mocno boleć brzuch, a ból trzymał non-stop przez 9 godzin do północy, kiedy to w końcu nas przyjęli na SORze i wykluczyli zapalenie wyrostka robaczkowego. Wczoraj od rana wizyta w POZ i różne badania, w ruchu praktycznie do 18:00. Boli ją nadal, ale już dziś o wiele mniej i zeszła gorączka. Obawiam się, że to może być albo wynik mojego naturalnego leczenia zamiast podania antybiotyku w zeszłym tygodniu, kiedy to bolało ją gardło, albo konsekwencje sobotniego popołudnia spędzonego na turnieju, albo stres. Nigdy w życiu nie miała takiego bólu, praktycznie nigdy nie bolał jej brzuch. Z badań krwi wyszło, że to infekcja bakteryjna. Akurat teraz, kiedy wszyscy nauczyciele każą pisać sprawdziany i wystawiają oceny prognozowane. Po długim weekendzie będzie musiała pisać sprawdziany z polskiego, matmy, historii, biologii i chemii.  Tylko najsensowniejsza nauczycielka - anglistka powiedziała, że nie musi niczego pisać, jeśli nie zdoła (nawet czasowo nie będzie to możliwe, no bo jak ma to wszystko zmieścić w jednym tygodniu?). Za to pani od chemii, że koniecznie, bo jak jest zero i uczeń nie podejdzie do napisania tego w innym terminie, to z zera robi się jedynka. Byłam dziś po pracy na zebraniu z rodzicami i konsultacjach. Siedziałam tam dwie i pół godziny. Gdy w końcu wyszłam z budynku poczułam się jak ryba ponownie wrzucona do wody - tak cudnie było odetchnąć ciepłym powietrzem. Jadąc do domu zaczęło mi się robić psychicznie niedobrze, gdyż "docierały" do mnie w pełni te rozmowy z nauczycielami, to jak niektórzy są sztywni i formalni, na szczęście nie wszyscy, ale trauma z czasów szkolnych wróciła do mnie...  

Pozytywem i czymś na prawdę cudownym było przytulanie się do mnie cierpiącej Zuzi, to jak spała mi na kolanach na SORze  i czekając na wejście do lekarza, jak spała wtulając się do mnie. Wróciły chwile z czasów, kiedy była malutka. Ta specyficzna więź matczyna, ta miłość i intymność, skupienie się na dziecku.... Coś pięknego! W poniedziałek czekając trzy godziny w szpitalu, kiedy Zuzia już tak bardzo jęczała z bólu poprosiłam o modlitwy dziewczyny z całego świata z mojej grupy FB, a sama poprosiłam anioły o pomoc i ulgę dla Zuzi. Za chwilę zasnęła, a po obudzeniu ból wyraźnie zelżał. Myślę, że to dzięki wspólnemu aktowi myślenia o niej i wysyłania jej zdrowia  w tym samym momencie przez kilka osób naraz. 

Wczoraj jeszcze poszliśmy na długo wyczekiwany koncert Janusza Radka z zespołem i moim telefonem w ręce w razie, gdyby Zuzi coś się działo. Było inaczej niż zawsze, bardziej rockowo i dynamicznie, ale gdy się zrobiło ciemno to zabrzmiały bardzo nastrojowe wolniejsze piosenki w bardzo ciekawych aranżacjach. Kiedy zaśpiewał wiersze Haliny, to ona znowu była tam ze mną i z nim :-). Widziałam jej twarz przed oczyma. Łzy ciekły...

Szczególnie cudne było "Szczęście". Nie mogę znaleźć tekstu w necie, ale refren był taki:

"Szczęście to ja bym chciał, żeby było co dzień, żeby było codziennie...."
No i potem przeczytałam, że Olga Tokarczuk dostała nagrodę Bookera!!! Za "Biegunów", których miałam z jej dedykacją, ale już nie mam na półce...:( i za chiny nie pamiętam komu pożyczyłam.... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz