Kiedy jest zimno, tak jak teraz,
na rozgrzanie serwuję sobie obraz-wspomnienie, które wbijałam usilnie w pamięć
w trakcie jego trwania: siedzę w kawiarni na tarasie w Weid iz-Zurrieq, poniżej
znajduje się przystań z łodziami odpływającym do Blue Grotto, a wprost przede
mną rozciąga się w nieskończoności cudowne niebieskie morze oraz bezchmurne
błękitne niebo. Wieje ciepły wiatr i rozwiewa mi włosy. Jestem w pełni „tu i
teraz”, nasycam się tym widokiem i chcę, żeby wiecznie trwał.
A oto krótkie podsumowanie naszego
pobytu na tej gorącej wyspie, dla potomnych i tych, którzy się tam wybierają.
Poniedziałek 28.08.2017
Do naszego
mieszkania trafiliśmy ok. 1 nad ranem, poszliśmy spać jeszcze później, więc
pobudkę zrobiliśmy sobie też później. Jakoś dopadły mnie mieszane uczucia, co
do tego miejsca i ogólnie Malty, które natychmiast mnie opuściły po
przestąpieniu progów niesamowitej Valetty (całe miasto na liście światowego dziedzictwa
UNESCO). Nie planowaliśmy tam od razu jechać, ale tylko tam mieliśmy pewność
zakupu 7-dniowych biletów autobusowych (21 EUR; po drodze, w St. Julien, sklep z tymi
kartami był zamknięty, mimo reklamy). Spacerowaliśmy wolno główną ulicą
Valetty, podziwiając specyficzną, cudowną, kolonialno-afrykańsko-nicejsko-śródziemnomorską
architekturę i ciekawe, kolorowe drzwi z zaskakującymi kształtami klamek, aż
doszliśmy Fortu St. Elmo, a potem do dzwonu-memorialu i ogrodów Barrakka z
zapierającymi dech widokami na morze i fort w Birgu. Byliśmy zachwyceni!!!
Warte uwagi: na dworcu autobusowym dwóch sympatycznych Macedończyków sprzedaje
pyszną pizzę i Polish Dogs ;) i mówią trochę po polsku.

Wtorek 29.08.2017
Rano wyprawa w
poszukiwaniu Lidla w San Gwenn – powrót innym autobusem, ale potem i tak złapaliśmy
nasz, który był 10 min wcześniej – autobusy na Malcie jeżdżą tak jak chcą, często
są wcześniej, niż podaje rozkład, albo się spóźniają, dlatego też na dojazdy
traci się więcej czasu, niż by się
chciało… Jeżdżą też dość wolno, gdyż często się zatrzymują i trasy mają
dookoła. O 12.00 byliśmy znowu w Valecie, gdzie umówiliśmy się Martą i jej
rodzinką w 175-letniej Cafe Cordina (przepiękne wnętrze!) naprzeciwko Biblioteki
i pod czujnym okiem Królowej Victorii, a wcześniej odwiedziliśmy Narodowe Muzeum
Archeologii i jego główne bohaterki: Sleeping Lady i Venus, które nieco nas
rozczarowały swoim małym rozmiarem ;-). Ciekawe były standardy kobiecości 6
tysięcy lat temu na Malcie, kto chce wiedzieć jakie, musi odwiedzić to miejsce!
Po zjedzeniu kilku lokalnych pyszności i wypiciu kawy i smoothies przeszliśmy
się znowu do Fortu Św. Elma, dziewczyny robiły sobie w międzyczasie artystyczne
zdjęcia, my czasami też;-). Po prostu te drzwi i domy maltańskie bardzo kuszą swoim wyglądem. W poniedziałek poszliśmy od fortu w prawo, teraz w lewo, aż
doszliśmy do promu płynącego do Sliemy. Tam Marta zaprowadziła nas najpierw do
włoskiego sklepu Carpisa, a potem na obiadokolację w Trattoria Cortina.

Środa 30.08.2017
W końcu czas na pluskanie
się w lazurowo-turkusowej i przejrzystej wodzie! Autobus godzinę jechał do Golden Bay (wszystkie
piaszczyste plaże są na północy), ale warto było. Spędziliśmy tam trochę czasu
z miłym przerywnikiem na pyszną kawę mrożoną i pogawędkę z Macedończykami i
Bośniakami obsługującymi plażową kawiarnię. Woda była tak cudowna, że nie
chciało się z niej wyjść, ale chcieliśmy też zobaczyć zatokę obok – Ghajn Tuffieha Bay,
która miała być jeszcze ładniejsza, ale przez to że była mniejsza, była też
bardziej zatłoczona i miała kamienie. Za to widok ze wzgórza (klifów) nad
zatoką był porażająco piękny! Wracając, nasz autobus jechał przez Popeye village,
więc zatrzymaliśmy się tam na zimne napoje i cudną panoramę
J.

Czwartek 31.08
Nie lubimy miejsc,
gdzie przyjeżdżają tłumy, ale Blue Grotto i okolicznych jaskiń nie mogliśmy pominąć.
Dlatego do Weid iz-Zurrieq, z którego odpływają tam łódki, dotarliśmy przed
9.00 rano i przed rozpoczęciem rejsów. Uwielbiam takie momenty – można wtedy
podejrzeć codzienne życie lokalnych mieszkańców, podpatrzeć jak się
przygotowują do pracy i porobić zdjęcia bez innych ludzi w tle.

Zagadała do
nas lokalna mieszkanka, rozkładająca kartki i pamiątki na sprzedaż, spytała, czy
jesteśmy z Litwy (!), pochwaliła się, że była w Polsce i dużo podróżowała po
świecie
J.
Powiedziała, że mamy szczęście, bo w weekendy są tam tłumy, gdyż przyjeżdżają
wielkie statki z turystami, które ona widzi z okna swojego domu.
Zaciekawiła nas kartka z wielkim rekinem, okazało się, że jej mąż złowił go
wiele lat temu, co było wielkim wydarzeniem na Malcie. Nagle podszedł on do nas
i pokazał swoje trofeum życia – wielki ząb tego siedmioipółmetrowego rekina, o
którym pisały wszystkie gazety. W
brzuchu tego rekina był mniejszy rekin, delfin i 70-centymetrowy żółw. Zrobiliśmy
sobie zdjęcie z dumnym panem Alfredem. Płynęliśmy pierwszym rejsem, wraz z
ojcem i synem, którzy wyemigrowali z Malty do Australii i teraz wrócili. O rejsie, wrażeniach i widokach nie będę pisać
– to po prostu trzeba przeżyć!!! Dla mnie był to jeden z cudowniejszych momentów
w moim życiu. Zaszliśmy potem do knajpki Step in, gdzie wypiłam jedną z
lepszych kaw na Malcie, a widok z tarasu na niebieskie niekończące się morze pozwalał zapomnieć o całym świecie.

Potem autobusem 201 do Mdiny, średniowiecznego
miasta twierdzy, zwanego „Silent City”, otoczonego murami obronnymi z
niesamowicie wąskimi i pięknymi uliczkami (taka mała Valetta;). Jakby czas się cofnął! Pochodziliśmy zachwycając się architekturą, ciszą i atmosferą i wstąpiliśmy
do jednej z kafejek, nie pamiętam niestety nazwy, ale przy wejściu stoją i wiszą oryginalne kolorowe zegary i
trzeba wejść głębiej, jest tam stosunkowo tanie jedzenie i duży sklep z
pamiątkami, też w niższych cenach, niż gdzie indziej. Potem długa trasa do
Msidy, obok ambasady USA „in the middle of nowhere” i artystycznej wioski szkła
i drewna, gdzie zrobiliśmy zakupy w Lidlu, a potem poszliśmy jeszcze do kawiarni w Sliemie, polecanej przez Martę i spędziliśmy miłe chwile na promenadzie z widokiem na zatokę ("Cafe Compass").
Piątek 01.09.2017
Rano rejs na Gozo
(po polsku „radość”) z Cirkewwy, a tam wspaniała przejażdżka autobusem pustymi sielankowymi
ulicami i miastami do ruin świątyni Ggantija, najstarszych na świecie
wolnostojących budowli (sprzed 6 tys.lat). W autobusie poznaliśmy miłą lokalną
angielkę i chińczyka urodzonego i mieszkającego w Paryżu, który jechał tam
gdzie my. Potem tą samą linią dotarliśmy do Marsalforn, opisywanego jako urocze
rybackie miasteczko, ale nie różniło się ono zbytnio od wcześniej widzianych przez
nas zabudowań nad zatokami na Malcie. Zjedliśmy lunch z widokiem na zatokę
(Zuzia zamówiła owoce morza!;) i przemieściliśmy się do stolicy wyspy –
Victorii, gdzie najpierw poszliśmy w przeciwną stronę od starówki (była
skrzynka, a my mieliśmy kartki do wysłania), gdzie lokalni mieszkańcy przysypiali w kawiarni;-). Za to na starówce było bardzo przytulnie –
mało ludzi, obok robiąca wrażenie cytadela, bardzo klimatyczny plac San Gorg z
fajną knajpką Piazza Cafe (przepyszne tarta cytrynowa!) i sklepikiem House of
Gozo, którego właściciel jest miłym Hiszpanem oraz wąska niesamowita uliczka San
Gorg z rzeźbami i modlitwami na fasadach domów. Na promie razem z nami płynęły
setki dzieci z swoimi drużynami sportowymi – najprawdopodobniej na mecz Wlk.
Brytanii z Maltą. Z Cirkewwy pojechaliśmy jeszcze do Tuffieha Bay, żeby
zobaczyć spektakularny zachód słońca, którego akurat wtedy nie było widać…. :D.
Sobota 02.09.2017
Z samego rana
autobusem do Cirkewwy, aby pierwszym promem o 9.10 popłynąć do Blue Lagoon.
Mieliśmy szczęście, bo byliśmy prawie, że pierwsi, więc nie było tłumów i można
było delektować się pięknym krajobrazem z cudowną wodą i popluskać się w niej w
jako takiej prywatności. Niestety inni zaczęli napływać bardzo szybko, co w
sumie na początku nie było uciążliwe, ale potem już tak. Natalia spędziła
prawie trzy godziny w wodzie, przepłynęła nawet na drugą stronę. Wróciliśmy
rejsem o 12.30, który zabrał nas też do jaskiń. Potem obiad w domu, sjesta i wyjazd
do przepięknego Birgu, gdzie znajduje się najstarszy budynek Malty – Fort St.
Angelo zbudowany w średniowieczu przez Joannitów, którzy się tam sprowadzili. Birgu
o zmierzchu jest cudowne! Doszliśmy do końca fortu podziwiając po drodze super
jachty i zastanawiając się skąd one mogą być (jeden z Kajmanów!). Doszliśmy do
samego „czubka” fortu, nad wodę, gdzie porobiliśmy sobie ciekawe nocne zdjęcia „on
fire”. Wracając wstąpiliśmy do Cafe
Chill, znajdującej się w starym spichlerzu – polecamy! - a Natalia dała upust swojej energii i potrzebie twórczości tańcząc do muzyki jazzowej granej na żywo na zewnątrz pięknego lokalu, gdzie odbywała się prywatna impreza. Jej goście w pewnym momencie zauważyli Natalię i zaczęli bić gromkie brawa i wznosić okrzyki:). Powrót do domu trochę
się przedłużył, gdyż z Valetty nie wyjechała ostatnia 13-tka o 23.30, a my
zamiast jechać innym autobusem, a potem się przesiąść, naiwnie liczyliśmy, że
ona przyjedzie (potwierdził to nawet dyspozytor). Czekaliśmy godzinę w Msidzie,
a potem w końcu przyjechała po nas taksówka eCab (coś jak Uber), która długo nie mogła
nas zlokalizować.
Niedziela 03.09.2017
Pakowanie,
płacenie, zaniesienie bagaży do przechowalni (inny dom tej samej firmy, która
nam wynajmowała mieszkanie) i chill-out na naszej plaży J. Odwiedziliśmy też „naszą”
lokalną knajpkę „Las Palmas”, do której wcześniej nie mieliśmy czasu zajść.
Zamówiliśmy burgery veggie, które były ok, ale nic specjalnego; czytałam sobie
Wisłocką. O 14.10 przejazd na lotnisko, o dziwo dotarliśmy szybko i punktualnie
i w związku z tym posiedzieliśmy trochę w lotniskowej Cafe Costa zwiedzając
pobliską księgarnię (wszystkie książki i gazety po angielskuJ, pijąc kawę i już tęskniąc
za gorącym maltańskim słońcem.