Ależ jestem rozbita psychicznie i
emocjonalnie…. Przeczytałam „Dobre dziecko” Romy Ligockiej – dziewczynki w
czerwonym płaszczyku z filmu „Lista Schindlera”. Wczoraj po południu
zapragnęłam czegoś wciągającego mnie całkowicie, żeby zapomnieć o bolącym od
kichania i smarkania nosie. Wzięłam ją do gorącej kąpieli i siedziałam w tej
wannie dopóki woda nie wystygła, a książka się prawie że skończyła… Nie
chciałam już czytać tych wszystkich mądrych rozwojowych książek, chciałam życia
w praktyce, a nie w teorii. Ta książka leżała u mnie na półce od wielu lat,
kupiłam ją kiedyś po bardzo okazyjnej cenie i tak czekała trochę zapomniana,
trochę celowo, żeby nie zanurzać się w dramatycznych wydarzeniach. Przeczuwałam,
że takie będą po pierwszej książce Ligockiej sprzed 18-tu lat – „Dziewczynki w
czerwonym płaszczyku”, którą przeczytałam w ostatnim miesiącu ciąży z N. Nie
wiem, jak to na nią wpłynęło., gdyż tak wyciskającej łzy historii, to już dawno
nie czytałam. W przypadku „Dobrego dziecka” było identycznie, a może nawet
bardziej…. Samotność, niezrozumienie przez dorosłych, ciężkie stalinowskie
czasy, straszna powojenna trauma objawiająca się m.in. niechęcia do jedzenia (wtedy
nikt nie znał słowa „anoreksja”), ciężar odpowiedzialności za to, żeby matka
nie popełniła samobójstwa, trudne z nią relacje, poczucie, że jest się złym dzieckiem,
z którym zawsze są problemy – to wszystko tak bardzo rozdzierało mi serce!!! Moja
empatia osiągnęła zenitu i identyfikowałam się z tą biedną nastoletnią Romą,
chciałam ją pocieszyć, przytulić i powiedzieć, że jest wystarczająca,
akceptowana, kochana…Nie usłyszała tego nigdy od matki, której matka też nigdy
nie mówiła, że kocha swoje dzieci – tak wtedy po prostu było. Rozdzierająca
jest także historia matki Romy, która po śmierci swojego niesprawiedliwie skazanego
męża związała się z żonatym mężczyzną, kolegą z pracy i całe życie cierpiała z
tego powodu… Cały Kraków huczał o tym skandalu, a Romę wytykano palcem w szkole…
O tym jak ulotne i zmienne jest życie przypominają zapiski babci Romy sprzed
wojny, z roku 1929, cudem znalezione po wojennej zawierusze wśród mieszkańców
Krakowa i przyniesione do antykwariatu, w których babcia - Anna Abrahamerowa,
opisuje piękne i lekkie życie bogatej żydowskiej rodziny, pełne cudnych sukien,
materiałów, koronek, porcelany, bali i smakołyków. O ironio losu, chciałoby się
zawołać! W trakcie i po przeczytaniu tej książki czułam niesamowitą ogromną
wdzięczność za moje życie, za to, że jestem z bliskimi, z rodziną, przytulałam
ich mocno i nawet zapragnęłam zadzwonić do mamy, z którą nie przepadam
rozmawiać. Poczułam za swoimi plecami siłę wszystkich kobiet z mojego rodu i w
ogóle kobiet z przeszłości, które przeszły te straszne czasy i które musiały
znieść niewyobrażalne rzeczy, żeby ochronić siebie i swoje dzieci. Ech, wróciła
do mnie przeszłość, moje dzieciństwo, PRL, i rodzice, którzy żyli w tamtych
czasach… Czuję wielki szacunek dla tych ludzi przede mną.
Pozwoliłam sobie na takie
dwudniowe lenistwo z książkami (dziękuję mojej rodzince), gdyż dochodziłam do
siebie po zarażeniu się od Natalii bardzo intensywnym katarem. Przeczytałam
jeszcze wspaniały i bardzo ciepło napisany „Naturalny rytm dobowy. Działaj w
zgodzie ze swoim organizmem” ajurwedyjskiego lekarza z Kalifornii, który w
końcu może mnie zmobilizuje do regularnego wczesnego wstawania i ćwiczenia oraz
świetną powiastkę filozoficzno-motywującą „Kto zabrał mój ser?” Spencera Johnsona,
o tym jak trzeba być elastycznym i gotowym na ciągłe zmiany i niepewność naszej
ludzkiej sytuacji.
Dzięki temu oderwałam się od
ciężkiej pracy i problemów z nią związanych w całym tygodniu i czułam się jakbym
byłam na całkiem innej planecie… trudno będzie jutro tam wrócić.
Jestem również bardzo wdzięczna
za bardzo miły komentarz do artykułu z tego bloga (sprzed trzech lat!), który
otrzymałam w poniedziałek. Jednak ktoś go czyta! Może to znak, gdyż od jakiegoś
czasu zastanawiam się coraz częściej, czy go gdzieś bardziej nie rozpowszechnić…
PS. Sprawdziłam już, czy w mojej
lokalnej bibliotece są inne książki Romy Ligockiej. Są! Jutro tam idę J. I tak muszę oddać „Jak
mniej myśleć” – o wysoko wrażliwych i nadwydajnych mentalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz