Do biura przyszła dzisiaj z
prezentacją pani, która urządziła specjalny pokój drzemek w centrum miasta.
Dogadała się grzecznościowo z jedną osób od nas, która tam już była dwa razy. To wydarzenie wywołało we mnie dziwne emocje...
Po pierwsze o pomyśle.
Niby super, w czasie pracy można sobie wyskoczyć na drzemkę do wyciszonego
pokoju i się zrelaksować (no chyba, że ktoś nie może zasnąć przez osobę
chrapiącą obok ;-). Tak bardzo oddaliliśmy się od przyrody, od naszych źródeł,
że musimy iść do specjalnego miejsca z fototapetą przedstawiającą las, ze
sztuczną trawą do złudzenia przypominającą prawdziwą, gdzie „z taśmy” lecą ptasie
trele i czuć zapach trawy (syntetyczny oczywiście, ale z certyfikatami! ;-).
Zamiast pójść czy pojechać do prawdziwego lasu, objąć drzewo, położyć się na
polanie, chociażby w parku… Pani zagrała też psychologicznie, gdyż powiedziała,
że ta chusta, w której się leży, daje wrażenie objęcia przez matkę, dla tych,
którzy czują się źle i samotnie… A któż teraz tak się nie czuje i nie tęskni za
czystą matczyną miłością? Może lepiej byłoby „uregulować” te stosunki i poczuć
taki prawdziwy uścisk? Ach… o tempora, o mores!
Po drugie – nigdy w życiu nie
widziałam żadnego prezentera, który uprawiałby taką autopromocję, jak ta pani.
Jestem taka…., taka, taka i jeszcze taka, tworzę projekty, które zmieniają
świat (ale przy tym robię błędy w pisowni angielskiej ;). Byłam w ogromnym
szoku. Co innego przedstawić się, a co innego przez godzinę podkreślać jaką to
się nie jest wspaniałą osobą. Ja chyba jestem z innego pokolenia, mimo, że ona
była niewiele ode mnie młodsza. Przez gardło nie przeszłoby mi tyle pochwał na
temat samej siebie, wstydziłabym się ciągle o tym mówić szczególnie takim
monotonnym tonem, jakiego używała ta pani – w efekcie brzmiało to dość
żałośnie. Oprócz tego mówiła o rzeczach oczywistych związanych z brakiem snu,
stresem, itp., co dla mnie było strata czasu, ale dowiedziałam się, że przez
to, że całymi dniami jesteśmy wewnątrz, a nie na świeżym powietrzu, to mamy
problemy z produkcją melatoniny, do której potrzebne jest światło dzienne,
oraz, że Leonardo da Vinci był tak wrażliwy, że musiał nosić tylko ubrania z
jedwabiu, gdyż one nie irytowały jego ciała. W sumie to zazdroszczę kobiecie pomysłu
i finansów na jego marketing – wystawiała się z nim w Dolinie Krzemowej, w
Londynie, w NJ, podczas szczytu klimatycznego…
Pomysł na czasie, kiedy
większość ludzi jest w permanentnym stresie, z którym sobie nie radzi… Tylko szkoda, że zamiast powrotu do natury, ludzie oddalają się od niej jeszcze bardziej, tworząc jej namiastki... Ale może to tylko ja tak się tego czepiam....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz