środa, 11 lipca 2018


28.06. – 11.07.2018 Wielka Brytania, Irlandia
Streszczenie :)

28.06 czwartek – London Stansted, Liverpool Street, dojazd do pracy naszego hosta z Couchsurfingu Ghislain na Old Street (Shoreditch), zostawiłyśmy tam bagaże i prawie godzinę jechałyśmy metrem do Kew Gardens - było warto, Natalia była zachwycona. Było gorąco i wilgotno, ale bardzo ciekawie i pięknie, szczególnie w palmiarniach. Czysty zachwyt nad niesamowitymi roślinami! 
Podziwiałyśmy też architektonicznie piękny zabtykowy pawilon i chodziłyśmy w koronach drzew :)
17:00 zameldowałyśmy się pod firmą Ghislain'a, przejazd do domu w Forest Hill, rozgoszczenie się, wyjście do Sainsbury’s na zakupy, a po drodze odebranie Rafała i Zuzi ze stacji.
Wspólna kolacja.

29.06 piątek – Całodniowe zwiedzanie i co chwilę zachwyty :-) London Bridge – Sky Garden – Borough Market (fish and chips, indyjskie jedzenie) – spacer wzdłuż Tamizy – Tower Bridge przez most i powrót obok Tower do stacji metra Tower Hill – Houses of Parliament – spacer do National Gallery – oglądanie obrazów, Trafalgar Sq, flagi malowane kolorową kredą przez Polaka – Picaddilly Circus i największa, siedmiopiętrowa księgarnia Waterstones’, gdzie w przyjemnym chłodku odpoczęliśmy przy sconesach i herbatce - spacer do Buckingham Palace przez St. James’s Park – jedzenie w Pret-a-Manger koło teatru – dziewczyny na musicalu Wicked, a my wtedy chillout w St. James’ park ze szczurami, kokoszką zwyczajną (ang. moorhen, która dziobnęła mnie w palec u stopy) i wiewiórkami – powrót wieczorem autobusem. 

30.06 sobota 
Na 11:00 zawieźliśmy Nati do Pinapple Studio w Covent Garden na zajęcia z baletu, a my z Zuzią spędziłyśmy chwilę w wielkich sklepach M&M i Lego - wielki konsumpcjonizm, szczególnie w M&M. Spacerek po Chinatown z przerwą na tajską herbatą, moja była z matchą – błeeee. Po zajęciach Natalii przejazd do Greenwich, gdzie odbywał się festiwal jedzeniowy (nie wiedzieliśmy, ale nie omieszkaliśmy spróbować przepysznych kanapek na ciepło z Ameryki Płd., na specjalnej mące), i gdzie umówiliśmy się z Peterem and Jannette i oczywiście z Ghislain, który uczył nas jak chodzić po linie (slackline) w parku, potem wejście na wzgórze z Planetarium, podziwianie pięknego widoku przed nami, a następnie przejazd do domu Thibaut i reszty na płn. Londynu na super sympatyczną imprezę z przepysznym jedzeniem. Towarzystwo było iście międzynarodowe, a Thibaut jest epidemiologiem i w związku z tym spędza dużo czasu w podróży, szczególnie do Afryki.

1.07. niedziela - spotkanie o 12:00 z moimi koleżankami z grupy rozwoju na FB - Isabelle i Susan z mężami na Borough Market – przejście wzdłuż rzeki do Tate Modern – obok Shaekspeare Globe Theatre i portretu Szekspira, bardzo klimatyczne miejsce, wąskie uliczki, małe kafejki, obiad w Tate Modern, potem zwiedzanie sztuki współczesnej, przejście mostem do St Paul’s Cathedral i przejazd metrem na Oxford Street (świątynię konsumpcjonizmu), gdzie Natalia dostała prawie że rozstroju nerwowego (H&M, Primark), kiedy ja spokojnie się relaksowałam w M&S cafe, po zamknięciu sklepów – przejazd do Bethnal Green i przejście do Shoreditch High Street, po drodze czuliśmy się jak w Indiach, wszędzie na chodniku były wielkie rodziny hinduskie w swoich tradycyjnych ubraniach (obok był festiwal hinduski), to było niesamowite! Spotkanie z Ghislain i przejście do Bricklane, spacer po okolicy pełnej rysunków/malowideł na ścianach – zawitaliśmy do wielkiego komunalnego ogrodu, z poukrywanymi przytulnymi ławkami zrobionymi z czego się da, małymi altnakami i wielką sceną z tańczącymi przed nią ludźmi - trochę dziwnie się tam czuliśmy....Potem przejście do Whitechapel – street food by Pakistani/Indians, metro nie działało, więc przeszliśmy do Stacji Shadwell resztką sił… - kolacja w domu, a po kolacji Ghis opowiadał od swoim domu we Francji i rodzinie częstując nas lokalnymi nalewkami, a potem robił zdjęcia nieba z pomarańczowym Marsem.

2.07 Poniedziałek  – pobudka 4 rano, autobus x 2 do Liverpool Str – expres do Stansted i samolot do Dublina opóźniony o godzinę, potem "cyrki" z wynajmem samochodu, musieliśmy dzwonić do banku, aż w końcu w porze lunchu, a nie rano, tak jak to miało być pierwotnie – zaparkowaliśmy w przepięknym nowoczesnym Convention Hall, przeszliśmy wzdłuż rzeki zjadając po drodze pyszne sałatki z bogata wkładką. Dublin był piękny i pusty, szeroka promenada wzdłuż rzeki, piękny most w kształcie harfy....Przeszliśmy długą i znaną ulicą do Trinity College, którego wygląd nas trochę rozczarował, potem Temple Bar z pubami irlandzkimi, w których dosłownie śmierdziało piwem, dlatego wylądowaliśmy w sieciowej kawiarni, ale bardzo przytulnej, gdzie trochę odpoczęliśmy, żeby w końcu dojść do zamku, który już był zamknięty, ale dookoła było cicho i bardzo przyjemnie. W drodze z powrotem zaszliśmy do parku, gdzie stoi statua Oscara Wilde’a - bardzo mi się tam podobało. Nie miałam pojęcia (zapomniałam), że tylu znanych pisarzy i poetów angielskich pochodziło z Irlandii! Wilde, Barnard Shaw, Yeats, oczywiście James Joyce...
Wieczorem, po zakupach w Lidlu, dwugodzinny przejazd do naszej przepięknej cudownie zielonej i oddalonej od wszystkiego wsi Dernacartha:-).

3.07 Wtorek – po leniwym śniadaniu i pozachwycaniu się irlandzkim cottage'm, w którym mieszkaliśmy, pojechaliśmy do uroczej nadmorskiej miejscowości Strandhill, gdzie podziwialiśmy ocean i plażę, poszliśmy na długi spacer wzdłuż plaży, a po powrocie zdziwiliśmy się, że plaży nie ma, bo pojawił się przypływ.

4.07 Środa –  przereklamowane Klify Moheru, a potem czarujące Gallway z muzyką na każdym kroku, a w szczególności z 11-osobowym zespołem Gallway Street Club :-).

5.07 Czwartek – chodzenie po wsi, a potem wizyta w Ballina (cały czas czytałyśmy z Natalią książkę "Conversations with a friend", kupioną przez mnie w Londynie w marcu (autorstwa Irlandki Sally Rooney (nawet nie wiedziałam!), której rodzice mieszkali właśnie w Ballinie). Oprócz tego, że ta miejscowość jest irlandzką stolicą łososia i ma irlandzki odpowiednik sklepui Primark, gdzie Zuzia zakupiła trzy koszulki, niczego ciekawego tam nie ma. Za to parę kilometrów dalej, w pięknej nadmorskiej miejscowości Enniscrone jest chyba największa plaża, jaką kiedykolwiek widziałam w życiu. Było cudowne światło zniżającego się słońca, które nieziemsko odbijało się w wodzie i mokrym piasku. Robiliśmy śmieszne bumerangi i zdjęcia. Czułam się tam cudownie!

6.07 Piątek – przejazd przez badzo ładne miasteczko Westport, po drodze do najcudowniejszej The Achill Island, gdzie czułam się jak w Skandynawii – po drodze ciepłe kanapki w Mallaranny z  przpeięknymi widokami i krową na plaży po drugiej stronie ulicy. Na przecudnej wyspie Achill - jeszcze cudowniejsza plaża w Keem Bay – rewelacyjne widoki na zatokę i góry, potem przejazd wśród owiec do Golden Beach i Dugort - wszędzie białe domki, zielona obfita trawa, złoty piasek i niebieściasta woda.

7.07 Sobota – małe zakupy w Ballaghadereen (Mark powiedział nam o specjalnej czekoladzie Cadbury, którą można kupić tylko w Irlandii), a potem znowu Galway na życzenie dziewczyn – przejście z jednego końca miasteczka wzdłuż rzeki do drugiego, gdzie znaleźliśmy bardzo angielsko wyglądającą herbaciarnię, w zabytkowej kamienicy z patio, gdzie raczyliśmy się przepyszną ziołową herbatą i pysznym ciastem. Wracając w Westport przejechaliśmy obok statuy znanego gitarzysty Rony Gallagher’a.

8.08 Niedziela – okolice, Eagle’s Fly, Strandhill, Mullaghmore – plaża w łódkami, Bundoran - tłumy, Donegal, aż wreszcie Donegal’s cliffs – najwspanialsze, zapierające dech w piersiach Slieve League  z zielonymi zboczami gór – moje wyobrażenie i uosobienie Irlandii :-). Mogłabym się tam rozpłynąć w tej bezkresnej przestrzeni nieba i wody...., ale o tym w następnym wpisie :-)

9.08 Poniedziałek - przejazd do Shannon i odlot do Bristolu. Odebrał nas Miles. Lunch i długi spacer do pałacyku i parku wokół, gdzie był bardzo przyjemny cień i "chłodek". Potem wielka kolacja z deserem, jak to zawsze u Jackie i Miles'a. Nocny spacer po ich okolicy.

10.08 Wtorek - długi spacer wzdłuż kanałów w Bristolu i okolicy (Millenium, Katedra). Przypominało mi się moje życie w tym mieście dwadzieścia lat temu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz