środa, 25 lipca 2018


Och, żeby móc zatrzymać te ulotne chwile, które są nam dane tylko na chwilę! Te zapierające dech w w piersiach zachody słońca i obrazy z chmur i błękitu, te wyciskające łzy dźwięki muzyki, miękkie łagodne głosy pełne światła, te przecudowne zapachy, których nie da się utrwalić aparatem fotograficznym, te piękne uśmiechy ludzkie rozświetlające się nagle na twarzy i zarażające innych pozytywną energią, te uniesienia wywołane cudownymi widokami przyrody czy dziełami sztuki, te emocje przeżywane dzięki czytanym opowieściom, te wzruszenia wywołane małymi przyjacielskimi gestami.... Ach, życie ma w sobie wszystko, nie tylko złe i smutne rzeczy, nie tylko powody do narzekań; jest obfite i bogate i ma tyle piękna w sobie!!!  

Dziś mijają 2 lata mojej pracy w obecnym miejscu i 20 lat od dnia ślubu. Dziękuję sobie dzisiaj i wszystkim, którzy mi pomagali, za pracę, którą wykonałam nad sobą (i ciągle wykonuję), żeby być tu gdzie jestem i nie żałować, ani nie narzekać na to, gdzie teraz jestem. Wraca do mnie radość, która była we mnie jeszcze na studiach i początkach pierwszej pracy, a która potem stopniowo zanikała.... Cieszę się tym, co jest, choć nie jest to idealne i mogłabym się znowu czepiać i użalać. Cieszę się każdym momentem, starając się mu nadać pozytywne znaczenie, jeśli wydaje się być przeciwne. Zauważam i cieszę się z małych rzeczy, z tych wszystkich, które wymieniłam na górze. Wiem już doskonale, że świat nie zmieni się na moje życzenie ani wtedy, kiedy będę je bardzo, bardzo próbowała zmienić frustrując się tym, że jednak nic się nie zmienia. Moją główną troską przez wiele lat ciężkiej pracy były kwestie finansowe - spełniło się moje marzenie, że nie muszę żyć na krechę z miesiąca na miesiąc, wszechświat wysłuchał moich próśb i mojego już "umęczenia". Dwa lata temu przyciągnęłam sobie pracę, która po jakimś czasie zapewniła mi bezpieczeństwo finansowe. Mam tyle, ile potrzebuję. Miałam momenty, kiedy nie chciałam żyć, ale trzymały mnie dzieci i jakoś "ciągnęłam". Teraz myślę, jak ja mogłam być tak rozrzutna z czasem danym mi tutaj w tej postaci, jak mogłam go tak marnotrawić... Teraz cenię każdy moment, staram się nie przejmować, trzymać dystans, wiem, że to minie i po co strzępić język i energię na rzeczy, które tak naprawdę nie są tego warte. Trochę czasu zajęło mi nieprzejmowanie się "pierdołami"! Kiedyś często żałowałam moich przeszłych wyborów, analizowałam, gdybałam - teraz już wiem, że to nie ma żadnego sensu, bo już tego nie cofnę. Mogę tylko zrobić krok do przodu, zamiast do tyłu i tym krokiem do przodu zmienić coś na lepsze (siebie, swoje reakcje, przejmowanie się, itp.)

Wiem, że jest to ciągła praca w toku i raz jest lepiej, a raz wraca się i zaczyna od nowa. Choroba taty jest ciągłym wyzwaniem, mieszkanie z trzema innymi osobami na dość małym metrażu też ;-) i nawet zwykły ponury zachmurzony dzień.... Ale, uwierzcie, da się :-)

2 komentarze: