sobota, 30 marca 2019


Tyle we mnie myśli do napisania, tyle wrażeń…. A pogoda sprawia, że moja wyobraźnia zaczyna tworzyć niestworzone obrazy, a serce, dusza i umysł rwą się w przestworza i chcą podróżować, może być blisko, ale koniecznie, żeby był ruch… Loreena śpiewa o średniowiecznych żeglarzach, o tęsknocie, marzeniach, a ta muzyka sama w sobie jest cudowną podróżą….Rozbrzmiewa nieziemsko, porywa duszę do zaprzeszłych czasów, legend o królu Arturze, Celtach, Istanbule i Pani z Shalott (Lady of Shalott) z poematu Alfreda Tennysona, którą to mogłam podziwiać rok temu o tej porze na wystawie w National Gallery rok w Londynie. (Za Wikipedią: „Poemat opisuje historię damy z zamku na wyspie Shalott. Podlega ona klątwie zmuszającej ją do bezustannego tkania zaczarowanej sieci. Nie wolno jej też wprost oglądać świata na zewnątrz, więc widzi tylko jego odbicie w lustrze. Pewnego razu, widząc przejeżdżającego obok zamku Lancelota, zakochuje się w nim. Po raz pierwszy przestaje tkać i wygląda z zamku przez okno, co ściąga na nią śmiertelny skutek klątwy. Opuszcza zamek znajdując łódź, na której wypisuje swoje imię, i śpiewając płynie z nurtem rzeki do Camelotu. Im bliżej celu, tym bardziej słabnie i umiera nim łódź dociera do zamku. Zebrani na przystani rycerze oraz damy wraz z królem ze zdziwieniem obserwują niezwykłe zjawisko. Wszystkich ogarnia zabobonny strach, z wyjątkiem przejętego jej urodą Lancelota, który prosi Boga o zbawienie Pani z Shalott”).

Loreena na żywo brzmi tak samo bosko, jak na płytach. Kiedy mówi jej głos brzmi bardzo miękko, nisko i nastrojowo. Kiedy śpiewa swoim anielskim głosem i gra na różnych cudownych instrumentach (harfie, fortepianie, akordeonie) – słuchacz relaksuje się, wycisza i przenosi do innego wymiaru, do świata pełnego baśni, romantycznych ballad, wierszy W.B. Yeats’a, J. Keatsa, historii o drzewach, zwierzętach, podróżnikach, żeglarzach, rycerzach, damach, ich tęsknotach i miłości. Jej koncert na żywo to było jedno z najcudowniejszych przeżyć. Siedzieliśmy w piątym rzędzie i widziałam ją i muzyków jak na dłoni, przede mną siedziała dziewczynka, więc nikt mi nie zasłaniał. Kolory padające na scenę zapierały dech w piersiach, tak samo jak brzmienia instrumentów (fletu, wiolonczeli, kontrabasu, perkusji, banjo, oud, skrzypiec i gitar) i łagodne przechodzenie melodii z jednego instrumentu na drugi. Loreeny słuchamy od 10 lat, ale dopiero teraz mogliśmy zobaczyć ją na żywo, za co jestem niezmiernie wdzięczna. To był mój prezent na urodziny Rafała, tym bardziej udany, że Akustyka Domu Muzyki  Tańca w Zabrzu jest wspaniała, więc była to uczta i dla oczu i dla uszu. A przede wszystkim dla duszy. Kiedy Loreena żegnała się z publicznością, zwracała się do nas jak do dobrych przyjaciół, z takim ciepłem i troską, że aż miałam łzy w oczach, a jedna ze słuchaczek przed nami całkiem się popłakała.

Jakże to było o wiele bardziej delikatne i uduchowiające w porównaniu z muzycznym spektaklem „Puls” o Halinie Poświatowskiej pokazywanym we wtorek w ramach 40-go Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Wszystko byłoby super, gdyby nie zbyt głośne nagłośnienie. W pierwszej chwili miałam odruch ucieczki, tak było głośno. Kuliłam się na fotelu, jak przed jakimś ciosem, ta głośność napinała moje mięśnie. Łudziłam się, że po kilku pierwszych utworach ktoś powie akustykowi, że jest za głośno. Niestety. Efekty wizualne były przepiękne, tancerze i „akrobaci” na sznurach - cudowni, wszystko na najwyższym poziomie, ale wiersze Haśki wykonywane przez znanych artystów było bardzo źle słychać, a niektóre w ogóle. Najlepiej brzmieli Renata Przemyk, Katarzyna Emose i Skubas (mój ulubiony z Mikromusic J) oraz Jarzębiny. Zastanawiałam się przez całe to przedstawienie, jak zareagowałaby na te dźwięki sama Haśka…(była nawet wersja hip-hopowa!). Ale w końcu głośna, żywa, dynamiczna muzyka to życie, a ona chłonęła je jak szalona. I była otwarta, tolerancyjna, ciekawa świata.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz