Tyle we mnie myśli do napisania,
tyle wrażeń…. A pogoda sprawia, że moja wyobraźnia zaczyna tworzyć niestworzone
obrazy, a serce, dusza i umysł rwą się w przestworza i chcą podróżować, może
być blisko, ale koniecznie, żeby był ruch… Loreena śpiewa o średniowiecznych
żeglarzach, o tęsknocie, marzeniach, a ta muzyka sama w sobie jest cudowną
podróżą….Rozbrzmiewa nieziemsko, porywa duszę do zaprzeszłych czasów, legend o
królu Arturze, Celtach, Istanbule i Pani z Shalott (Lady of Shalott) z poematu
Alfreda Tennysona, którą to mogłam podziwiać rok temu o tej porze na wystawie w
National Gallery rok w Londynie. (Za Wikipedią: „Poemat opisuje historię damy z
zamku na wyspie Shalott. Podlega ona klątwie zmuszającej ją do bezustannego
tkania zaczarowanej sieci. Nie wolno jej też wprost oglądać świata na zewnątrz,
więc widzi tylko jego odbicie w lustrze. Pewnego razu, widząc przejeżdżającego
obok zamku Lancelota, zakochuje się w nim. Po raz pierwszy przestaje tkać i
wygląda z zamku przez okno, co ściąga na nią śmiertelny skutek klątwy. Opuszcza
zamek znajdując łódź, na której wypisuje swoje imię, i śpiewając płynie z
nurtem rzeki do Camelotu. Im bliżej celu, tym bardziej słabnie i umiera nim
łódź dociera do zamku. Zebrani na przystani rycerze oraz damy wraz z królem ze
zdziwieniem obserwują niezwykłe zjawisko. Wszystkich ogarnia zabobonny strach,
z wyjątkiem przejętego jej urodą Lancelota, który prosi Boga o zbawienie Pani z
Shalott”).
Loreena na żywo brzmi tak samo
bosko, jak na płytach. Kiedy mówi jej głos brzmi bardzo miękko, nisko i
nastrojowo. Kiedy śpiewa swoim anielskim głosem i gra na różnych cudownych
instrumentach (harfie, fortepianie, akordeonie) – słuchacz relaksuje się,
wycisza i przenosi do innego wymiaru, do świata pełnego baśni, romantycznych ballad,
wierszy W.B. Yeats’a, J. Keatsa, historii o drzewach, zwierzętach, podróżnikach,
żeglarzach, rycerzach, damach, ich tęsknotach i miłości. Jej koncert na żywo to
było jedno z najcudowniejszych przeżyć. Siedzieliśmy w piątym rzędzie i
widziałam ją i muzyków jak na dłoni, przede mną siedziała dziewczynka, więc
nikt mi nie zasłaniał. Kolory padające na scenę zapierały dech w piersiach, tak
samo jak brzmienia instrumentów (fletu, wiolonczeli, kontrabasu, perkusji,
banjo, oud, skrzypiec i gitar) i łagodne przechodzenie melodii z jednego
instrumentu na drugi. Loreeny słuchamy od 10 lat, ale dopiero teraz mogliśmy zobaczyć
ją na żywo, za co jestem niezmiernie wdzięczna. To był mój prezent na urodziny
Rafała, tym bardziej udany, że Akustyka Domu Muzyki Tańca w Zabrzu jest wspaniała, więc była to
uczta i dla oczu i dla uszu. A przede wszystkim dla duszy. Kiedy Loreena
żegnała się z publicznością, zwracała się do nas jak do dobrych przyjaciół, z
takim ciepłem i troską, że aż miałam łzy w oczach, a jedna ze słuchaczek przed
nami całkiem się popłakała.
Jakże to było o wiele bardziej delikatne
i uduchowiające w porównaniu z muzycznym spektaklem „Puls” o Halinie Poświatowskiej
pokazywanym we wtorek w ramach 40-go Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Wszystko
byłoby super, gdyby nie zbyt głośne nagłośnienie. W pierwszej chwili miałam
odruch ucieczki, tak było głośno. Kuliłam się na fotelu, jak przed jakimś
ciosem, ta głośność napinała moje mięśnie. Łudziłam się, że po kilku pierwszych
utworach ktoś powie akustykowi, że jest za głośno. Niestety. Efekty wizualne
były przepiękne, tancerze i „akrobaci” na sznurach - cudowni, wszystko na
najwyższym poziomie, ale wiersze Haśki wykonywane przez znanych artystów było
bardzo źle słychać, a niektóre w ogóle. Najlepiej brzmieli Renata Przemyk,
Katarzyna Emose i Skubas (mój ulubiony z Mikromusic J) oraz Jarzębiny.
Zastanawiałam się przez całe to przedstawienie, jak zareagowałaby na te dźwięki
sama Haśka…(była nawet wersja hip-hopowa!). Ale w końcu głośna, żywa,
dynamiczna muzyka to życie, a ona chłonęła je jak szalona. I była otwarta,
tolerancyjna, ciekawa świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz