niedziela, 24 marca 2019


Jak to Niemcy często podkreślają składając życzenia urodzinowe – niedawno zaczęłam kolejny rok swojego życia. Zaczęłam go średnim porannym nastrojem, który szybko zmienił się na lepsze podczas warsztatów będących częścią konferencji o wellbeingu. Pierwsze zajęcia były o tym jak mieć energię na wszystko i mózg odporny na stres, a podczas drugich uczyłam się, jak występować publicznie;). Zazwyczaj podchodzę z ostrożnym entuzjazmem do prowadzących takie warsztaty, a ci byli naprawdę świetni, autentyczni, serdeczni i profesjonalni. Bawiłam się wybornie na tych warsztatach, szczególnie na wystąpieniach publicznych, gdzie 3 godziny minęły jak 15 min! Niesamowite, jak łatwo można wpływać na uwagę ludzi, trzeba tylko znać różne techniki ;). Z wielkim „bananem” na twarzy i radością w sercu wyszłam z tych warsztatów,  a że zaparkowałam rano koło groty solnej, postanowiłam z niej skorzystać, tym bardziej, że nie musiałam płacić za wejście, gdyż honorują tam karty Multisport. Spędziłam w niej cudne 45 min w pełnym relaksie z uzdrawiającą mantrą Ra ma da sa na uszach – byłam bardzo szczęśliwa, że zrobiłam coś dla mojego dobrostanu :D. Poza tym czułam się jak za czasów studenckich, czułam się wolna, bo miałam czas, żeby zrobić coś dla siebie, bez wyrzutów sumienia – dzieci ogarnęły rzeczywistość, mąż w delegacji, nie musiałam iść do pracy… żyć, nie umierać! :-D. Mama prosiła mnie, żebym ją odwiedziła w tym dniu, potem pojechałam na chwilę do domu, chciałam zobaczyć Zuzkę choć na godzinkę, bo potem wychodziłam z Nati i Michałem na koncert do Vertigo – dostali kiedyś bilety. Niedawno byliśmy w Vertigo i jakoś mi się średnio podobał koncert, ale tym razem warto było jechać. Też blues, ale jaki inny. Rodzajów muzyki chyba jest nieskończona liczba! To była radosna, dynamiczna, nastrajająca optymistycznie i motywująca do życia muzyka. A w domu czekały na mnie piękne kwiaty m.in. od… kochanej Beaty (rymuje się ;), która zrobiła mi niesamowitą, cudowną niespodziankę J.
A na piątek mieliśmy zaplanowany pokaz premierowy ekranizacji książki Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”, prosto po fantastycznej zumbie. Film bardzo mroczny, mocny, momentami przerażający i wtedy, jak dziecko, zamykałam oczy. Odwykłam od takich filmów, od takich scen, od takiego zła. Książkę czytałam (już!) pięć lat temu, kiedy tylko wyszła, wywarła na mnie ogromne wrażenie, szczególnie jej historyczny (Księżna Daisy) i transgeneracyjny wątek, ale od tego czasu zmieniłam się i świadomie zaczęłam odcinać się od ciężkich filmów i książek, gdzie niska energia aż powala. Według Ajurwedy choroba zaczyna się od niewłaściwego używania zmysłów, czyli np. wzroku i oglądania potworności.   Dostrzegłam za to bardzo dobrą muzykę oraz tłumaczenie na angielski, na którym chyba podświadomie się skupiałam, żeby nie widzieć wyraźnie złych rzeczy, które pojawiają się w tym filmie. I bardzo szybko o nim „zapomniałam” – po prostu obejrzałam, podzieliłam się wrażeniami z Rafałem i już więcej o nim nie rozprawiałam i nie rozmyślałam – może dlatego, że przeczytałam wcześniej książkę i chciałam po prostu zobaczyć jej ekranizację. Po filmie było też ciekawe spotkania z reżyserem Borysem Lankoszem i jego żoną. Padały bardzo inteligentne i wyszukane pytania z publiczności. A przed filmem spotkaliśmy tamże naszych długoletnich dobrych znajomych J.
Wczoraj natomiast pojechaliśmy na bardzo oryginalny koncert/performans w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej. To miało być rodzinne wyjście z okazji zbliżających się urodzin Zuzi. I było, choć Zuzia większość go przespała ;), bo obudziła się rano trochę podziębiona i niewyspana. A muzyka duńskiej grupy artystów wygrywana pod wodą, w akwariach, była iście usypiająca i bardzo relaksująca. Dźwięki wydobywające się z podwodnych instrumentów i różne „eksperymenty” wodne były bardzo interesujące, a cały pomysł bardzo innowatorski. Na koniec na scenę przed akwariami zaczęła z góry lecieć woda, co w połączeniu z grą świateł dało niesamowity efekt. A ja wciąż się zastanawiam, w jaki sposób dwie piękne Dunki były w stanie śpiewać pod wodą.
Dzisiaj spędziliśmy leniwą niedzielę z przytulaniem, gotowaniem, jedzeniem i robieniem ćwiczeń do egzaminu z angielskiego. Bardzo nas one usypiały… W ramach odstresowywania zrobiłam Zuzi wieczorem wizualizację na temat jej totemicznego zwierzęcia mocy, co jej się bardzo spodobało, mimo, że wcześniej nie pałała do tego ćwiczenia entuzjazmem. W obecnych czasach nauka zarządzania stresem i energią jest niezbędna i powinna być nauczana od pierwszych dni w szkole, a nawet w przedszkolu. Na konferencji widziałam, jak te metody samorozwojowe, z których ja korzystam i o których się uczę, wchodzą do biznesu i jak wielkie firmy już to realizują.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz