Jak to Niemcy często podkreślają składając
życzenia urodzinowe – niedawno zaczęłam kolejny rok swojego życia. Zaczęłam go
średnim porannym nastrojem, który szybko zmienił się na lepsze podczas
warsztatów będących częścią konferencji o wellbeingu. Pierwsze zajęcia były o
tym jak mieć energię na wszystko i mózg odporny na stres, a podczas drugich
uczyłam się, jak występować publicznie;). Zazwyczaj podchodzę z ostrożnym
entuzjazmem do prowadzących takie warsztaty, a ci byli naprawdę świetni,
autentyczni, serdeczni i profesjonalni. Bawiłam się wybornie na tych warsztatach,
szczególnie na wystąpieniach publicznych, gdzie 3 godziny minęły jak 15 min!
Niesamowite, jak łatwo można wpływać na uwagę ludzi, trzeba tylko znać różne
techniki ;). Z wielkim „bananem” na twarzy i radością w sercu wyszłam z tych
warsztatów, a że zaparkowałam rano koło
groty solnej, postanowiłam z niej skorzystać, tym bardziej, że nie musiałam
płacić za wejście, gdyż honorują tam karty Multisport. Spędziłam w niej cudne
45 min w pełnym relaksie z uzdrawiającą mantrą Ra ma da sa na uszach – byłam bardzo
szczęśliwa, że zrobiłam coś dla mojego dobrostanu :D. Poza tym czułam się jak
za czasów studenckich, czułam się wolna, bo miałam czas, żeby zrobić coś dla
siebie, bez wyrzutów sumienia – dzieci ogarnęły rzeczywistość, mąż w delegacji,
nie musiałam iść do pracy… żyć, nie umierać! :-D. Mama prosiła mnie, żebym ją
odwiedziła w tym dniu, potem pojechałam na chwilę do domu, chciałam zobaczyć
Zuzkę choć na godzinkę, bo potem wychodziłam z Nati i Michałem na koncert do
Vertigo – dostali kiedyś bilety. Niedawno byliśmy w Vertigo i jakoś mi się
średnio podobał koncert, ale tym razem warto było jechać. Też blues, ale jaki
inny. Rodzajów muzyki chyba jest nieskończona liczba! To była radosna, dynamiczna,
nastrajająca optymistycznie i motywująca do życia muzyka. A w domu czekały na mnie
piękne kwiaty m.in. od… kochanej Beaty (rymuje się ;), która zrobiła mi
niesamowitą, cudowną niespodziankę J.
A na piątek mieliśmy zaplanowany
pokaz premierowy ekranizacji książki Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”, prosto
po fantastycznej zumbie. Film bardzo mroczny, mocny, momentami przerażający i
wtedy, jak dziecko, zamykałam oczy. Odwykłam od takich filmów, od takich scen,
od takiego zła. Książkę czytałam (już!) pięć lat temu, kiedy tylko wyszła,
wywarła na mnie ogromne wrażenie, szczególnie jej historyczny (Księżna Daisy) i
transgeneracyjny wątek, ale od tego czasu zmieniłam się i świadomie zaczęłam
odcinać się od ciężkich filmów i książek, gdzie niska energia aż powala. Według
Ajurwedy choroba zaczyna się od niewłaściwego używania zmysłów, czyli np.
wzroku i oglądania potworności. Dostrzegłam za to bardzo dobrą muzykę oraz
tłumaczenie na angielski, na którym chyba podświadomie się skupiałam, żeby nie
widzieć wyraźnie złych rzeczy, które pojawiają się w tym filmie. I bardzo
szybko o nim „zapomniałam” – po prostu obejrzałam, podzieliłam się wrażeniami z
Rafałem i już więcej o nim nie rozprawiałam i nie rozmyślałam – może dlatego,
że przeczytałam wcześniej książkę i chciałam po prostu zobaczyć jej
ekranizację. Po filmie było też ciekawe spotkania z reżyserem Borysem Lankoszem
i jego żoną. Padały bardzo inteligentne i wyszukane pytania z publiczności. A
przed filmem spotkaliśmy tamże naszych długoletnich dobrych znajomych J.
Wczoraj natomiast pojechaliśmy na
bardzo oryginalny koncert/performans w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej. To
miało być rodzinne wyjście z okazji zbliżających się urodzin Zuzi. I było, choć
Zuzia większość go przespała ;), bo obudziła się rano trochę podziębiona i
niewyspana. A muzyka duńskiej grupy artystów wygrywana pod wodą, w akwariach,
była iście usypiająca i bardzo relaksująca. Dźwięki wydobywające się z
podwodnych instrumentów i różne „eksperymenty” wodne były bardzo interesujące,
a cały pomysł bardzo innowatorski. Na koniec na scenę przed akwariami zaczęła z
góry lecieć woda, co w połączeniu z grą świateł dało niesamowity efekt. A ja wciąż
się zastanawiam, w jaki sposób dwie piękne Dunki były w stanie śpiewać pod
wodą.
Dzisiaj spędziliśmy leniwą
niedzielę z przytulaniem, gotowaniem, jedzeniem i robieniem ćwiczeń do egzaminu
z angielskiego. Bardzo nas one usypiały… W ramach odstresowywania zrobiłam Zuzi
wieczorem wizualizację na temat jej totemicznego zwierzęcia mocy, co jej się bardzo
spodobało, mimo, że wcześniej nie pałała do tego ćwiczenia entuzjazmem. W
obecnych czasach nauka zarządzania stresem i energią jest niezbędna i powinna być
nauczana od pierwszych dni w szkole, a nawet w przedszkolu. Na konferencji widziałam, jak te metody samorozwojowe, z których
ja korzystam i o których się uczę, wchodzą do biznesu i jak wielkie firmy już to realizują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz