Ostatni tydzień był pełen
zdarzeń, czas przyśpieszył, a w piątek chyba obudził się zielony tygrys,
używając terminologii Feng shui, gdyż Rafał miał wypadek samochodowy, pierwszy
raz w życiu. Przejechał całą Polskę, i to nie raz, a tu w samym mieście autobus
wjechał na jego pas nie zauważając go i jechał tak przygniatając go coraz
bardziej do betonowej bariery. W efekcie jego samochód (na szczęście służbowy)
znalazł się na barierze, zatrzymał się tam, a potem spadł na bok na
przeciwległą jezdnię. Dobrze, że samochody jadące tą jezdnią widziały tę
sytuację i zdążyły zwolnić, bo inaczej byłaby tragedia. Ja jechałam tą trasą do
pracy parę minut wcześniej i widziałam ten autobus stojący na światłach za mną.
Byłam już w biurze, kiedy zadzwonił telefon, ale była to tylko krótka rozmowa,
bo to było tuż po wydostaniu się z przewróconego samochodu. A potem tylko
słyszałam i widziałam dwa wozy strażackie jadące na sygnale, policję i wielki
korek, który się od razu utworzył…. Kolega jechał do tamtędy do pracy i
wstawiał zdjęcia oraz na bieżąco informował o sytuacji na drodze nie wiedząc,
że tam jest mój mąż. Nie wiedziałam co robić, czy iść tam, czy nie, na
szczęście dodzwoniłam się do Rafała i trochę uspokoiłam. Nie mogłam się skupić na
pracy, ale dobrze że miałam dużo rzeczy do zrobienia, to jako tako się
trzymałam, ale jak z niej wyszłam to wszystko zaczęło do mnie docierać już bez
żadnych filtrów. Na szczęście nic mu się nie stało. Kierowca autobusu twierdził,
że go nie widział, ale policjant łagodnie mówiąc wyśmiał tę wersję. Po samym
wypadku ludzie okazali się niesamowici, dzwonili na 112, przybiegli do Rafała z
pomocą, okazało się też, że za nim jechała policjantka w cywilu i wszystko
widziała, zebrała telefony od innych świadków i dała też swój. Mówiła, że nigdy
w swojej długiej karierze w drogówce nie widziała czegoś takiego. Przyjechało
radio i telewizja.
Jak tego wszystkiego słuchałam, to czułam się jak w filmie
akcji, a potem, jak w dramacie. Ludzie byli w szoku, że Rafał wyszedł z tego
cało. Jechałam po pracy samochodem i w ogóle się nie śpieszyłam. To, że się
spóźniłam na zajęcia w szkole trenerów w ogóle nie było ważne. Uświadomiłam
sobie ponownie, że życie jest bardzo kruche. Jesteś, a za chwilę już może Cię
nie być. Zdołowało mnie to, nie miałam siły iść na te zajęcia, ale dobrze, że
poszłam, bo tam są treści motywujące do życia…
A wieczorem jeszcze
przygotowywałam się do prezentacji z relaksacji na dzisiaj i do zaliczenia z
psychologii komunikacji. Wbrew zmęczeniu i wczorajszym wydarzeniom, test
napisałam najlepiej z grupy (szok!), a ćwiczeniami z relaksacji wszyscy byli
zachwyceni J.
Zrobiliśmy energetyzującą gimnastykę z jogi kundalini, ugruntowaliśmy się
(ćwiczenie A. Lowena), oczyściliśmy dziewięcioma oddechami i zaśpiewaliśmy
przepiękną uzdrawiającą mantrę. Szybko zleciał dzisiejszy długi dzień w szkole.
Było bardzo ciekawie. Jutro ciąg dalszy J,
a na zadanie domowe mamy napisać swój własny kod szczęścia (i spełnienia)….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz