Siedząc tak dużo w domu można łatwo zapomnieć jaką frajdę dają koncerty na żywo.
Dzisiaj mogłam to sobie przypomnieć, bo wszakże nie samym ogrodem człowiek żyje ;-)
A koncerty jazzowe, jeśli nie są totalną improwizacją, mają to do siebie, że po ich zakończeniu jeszcze
długo wybrzmiewają w Tobie. Jestem bardzo wdzięczna za możliwość przeżywania muzyki
i zazdroszczę wykonawcom tych uniesień podczas grania.
Dzisiejszy koncert w ramach “Jazz Time” we wrocławskim klubie “Formaty” miał dwie części.
W pierwszej wystąpił Consolidation Quintet, a w drugiej wspaniali muzycy z Tubis Trio. Nagłośnienie
było super, więc już po pierwszym utworze miałam wrażenie, że jestem w samym środku tych dźwięków.
To jest niesamowite uczucie i wspaniały relaks - takie płynięcie z muzyką…. Utwory były i szybsze
i wolniejsze i można było zapomnieć o wszystkim dookoła, choć mój mózg snuł odległe plany dotyczące
przyszłego roku (nadchodzą zmiany u mnie w pracy, które niekoniecznie będą mi się podobać
i wymyślam już Plan B).
Ale druga część to był dopiero ogień!!! Maciej Tubis jest chyba najszybszym pianistą, jakiego kiedykolwiek widziałam i słyszałam, a jego kompozycje tak niesamowicie energetyczne, że prawie cała skakałam na krześle do muzyki, a z twarzy nie schodził mi uśmiech. Tam to dopiero można było wejść w trans “tu i teraz”! Coś pięknego! Gorąco polecam.
A wcześniej prace ogrodowe (jeszcze dojrzewają pomidory koktajlowe, i wciąż rosną małe ogóreczki) -
“ogarniałam” truskawki i ich “dzieci”, które same się zasadziły (we włókninie!), gotowanie kremu
z buraczków i innych warzyw według Jadłonomii - wszystko z ogródka, a rano cudna przejażdżka
rowerem przez pola i lasy (ok. 10km). Musiałam przewietrzyć głowę - dzięki skupianiu się na pokonaniu
przeszkód na drodze i jeździe pod górę mogłam się wyciszyć. I nałapać endorfin!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz