W czwartek nasza Pandzia przeszła za tęczowy most i biega sobie teraz wolna
po zielonych łąkach. Nasza najmądrzejsza, najspokojniejsza, najodważniejsza
i najbardziej ciekawa kocia córeczka z całego swojego rodzeństwa. Mistrzyni Zen
z najdłuższymi wibrysami i brwiami, z cudownymi czarnymi i białymi łatkami i czarnym
“wąsikiem” pod noskiem. Była z nami tylko i aż 1 rok, 3 miesiące i …. dni.
Pierwsza wchodziła na dach, pierwsza wchodziła na samą górę regałów w garażu, zawsze pierwsza
w nowych kartonach, skrzynkach, w taczce. Cieszyła się śniegiem jak dziecko, całowała i lizała swoje
rodzeństwo, żyła w zgodzie z każdym z nich, przytulała się do nich na kanapie lub łóżku - była jak ich
mądra starsza siostra, szczególnie zżyty z nią był Lucek. Zaskakiwała sąsiadów pojawiając się w ich
łazienkowym oknie wszędzie wlazła, pomimo psów!) , siadała z godnością na środku ścieżki do domu
i kontrolowała otoczenie. Była dumna, spacerowała z godnością, a w niespodziewanych sytuacjach
obserwowała wydarzenia i nie uciekała, kiedy nie było do tego powodu. Wskakiwała na kolana Rafała,
kiedy siedział przed komputerem i obserwowała ekran, a jak nie było komputera, to trącała go łebkiem
i łapką, i koniecznie trzymała ją na jego ręce lub klatce piersiowej - musiała go czuć :-). Jako jedyna
ze swojego rodzeństwa i wszystkich znanych mi kotów miała spojrzenie człowieka, które było mądre,
skupione i poważne. To ludzkie spojrzenie sprawiało, że patrząc na nią myślałam o moim tacie.
Miała nietypowe żółto-pomarańczowe oczy, które parę godzin przed odejściem robiły się coraz bardziej
szare…. Jej stan pogarszał się z godziny na godzinę w ciągu 10 godzin, a leki podane przez
weterynarza nie zdążyły zadziałać. Miała duszności spowodowane bólem brzucha - nadostrym
zapaleniem woreczka żółciowego, do którego najprawdopodobniej doprowadziło zatrucie w wątrobie….
Te duszności rano to było takie oddychanie jak przez nos, wraz z zimnymi uszkami i łapkami, co mnie
od razu zaalarmowało, a po wizycie u wetki, to już było coraz częstsze otwieranie pyszczka, żeby
złapać powietrze…. Serce mi pękało, jak patrzyłam, kiedy biedna Pandzia idzie powoli do miski z wodą,
a potem z wysiłku załamywały jej się łapki… I ta bezsilność jak jej pomóc… W panice zaczęłam szukać
małej strzykawki, w końcu znalazłam i mogłam dać jej troszkę wody, kiedy nie miała już siły nawet pić
ze spodeczka. Wciąż jeszcze była nadzieja, czekaliśmy na przesiewowe wyniki z krwi, ale ja czułam
intuicyjnie…. Przeczytałam kiedyś, że koty, kiedy odchodzą, szukają sobie ustronnego miejsca, i ona
też tak robiła. Już rano położyła się w kącie, w którym nigdy wcześniej nie leżała, a pod koniec weszła
za łóżko Zuzi, kiedy przyszła Natalia, to wyszła, tak jakby chciała się z nią zobaczyć, a potem przeszła
pod biurko w jej pokoju, piła tam troszkę wody ze spodeczka, następnie położyła się pod ścianą, z boku
łóżka Natalii. Tak bardzo, bardzo mi smutno i przykro, że tak cierpiała, bidulka nasza kochana. O 17:00
pojechaliśmy do weterynarza, były już wyniki, temperatura jej mocno spadła, dostała kroplówkę, miała
jeszcze siłę przegryźć rurkę od wenflonu, a pod koniec kroplówki ugryzła Rafała rękę, na którego
kolanach siedziała (tak chyba na pożegnanie) i przestała oddychać. Serduszko jeszcze jej biło, ale kiedy
lekarz chciał ją reanimować, już przestało. Tak bardzo chciałam na zawsze zatrzymać pod ręką ciepło
i miękkość jej puszystego futerka. Wtulałam twarz w jej ciepłą i miękką szyję.
Pandusia dała nam bardzo dużo miłości, radości i pociechy i na zawsze będzie w naszych sercach. Była naprawdę wyjątkowym kotem (nawet z samego wyglądu!). Kiedy dziś rano ją opłakiwałam, zrobił się nagle mały wiatr i otworzyły się nagle drzwi tarasowe do środka, do domu. To była ona, na stówę. Do 72h po opuszczeniu ciała energia Pandy była z jej rodzeństwem i z nami. One ją czuły i były z niej dumne.
Bardzo trudno uwierzyć, że fizycznie nie ma Cię już z nami. Dziękujemy Ci Pandziu za wszystko,
za to że byłaś i za dar Ciebie. Byłaś dla nas wielkim Darem. Biegaj sobie szczęśliwie po zielonych
łąkach i opiekuj się z góry swoim rodzeństwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz