W zeszłą niedzielę trochę się zestresowałam.
Dziewczyny wracały z wakacyjnych wojaży, jedna pociągiem i samolotem z Anglii,
a druga pociągiem ze wschodu Polski. Obie pierwszy raz tak długie trasy same.
Pech chciał, że akurat w ten dzień odwołali Natalii pociągi i było wielkie
ryzyko, że nie zdąży na samolot. Dzięki Bogu, jest internet, telefon i rozkłady
jazdy! Przez cztery godziny podróżowałam z Natalią wirtualnie, kombinując
najlepsze trasy, i żeby było trudniej - niestety
z przesiadkami. Jeśli cokolwiek by się spóźniło, to samolot odleciałby w siną
dal… Ale, starałam się nie martwić, co było bardzo trudne, i wizualizowałam
szczęśliwy powrót. I udało się!!! W międzyczasie jeszcze mieliśmy wizytę Danki
i Piotrka, więc ciągle w ruchu… Ech, a miałam odpocząć…Już dawno nie byłam tak przeszczęśliwa
odbierając wieczorem ze stacji i z lotniska swoje dzieci, to było niesamowite
uczucie ulgi i radości, wreszcie mogłam odetchnąć pełną piersią ;).
A dziś? Dziś pośpiewałam rano nową
mantrę, która wzniosła moje serce na wyżyny szczęśliwości, a buzia sama mi się
śmiała J. Po pracy uczestniczyłam w kolorowym
łąkowym zawrocie głowy, na który składała się prezentacja o jadalnych kwiatach,
przygotowywanie kwiecistych pyszności i ich konsumowanie oraz bardzo
profesjonalnie przygotowane tworzenie swojego peelingu złożonego tylko i
wyłącznie z naturalnych składników. Bałam się trochę, że te darmowe warsztaty
to będzie tylko taka marketingowa akcja, ale było wprost przeciwnie. Super
atmosfera, przemiłe organizatorki i prowadzące warsztaty oraz świetnie
przygotowane materiały do gotowania i do peelingu. Przygotowałyśmy: sałatkę
Mesclun, nieziemski sos vinaigrette (już mi cieknie ślinka), przekąskę z
ogórka, pietruszkowo-słonecznikowego pesto, pokrzywowego twarożku i płatków
kwiatów, karmelizowane morele z serem kozim i chłodnik ogórkowo-ziołowy Było
cudownie kolorowo i zielono od ziół, sałat, pokrzywy, pietruszki, kwiatów i
wszelkich innych dobroci. Warsztat „warzenia” peelingu był fascynujący, a mój
peeling pachniał tak, że chętnie bym go „pożarła” (w sumie były tam same
naturalne składniki, to mogę spróbować ;-). Bazą była sól himalajska i zmielone pestki moreli, masło shea, trzy oleje, suszone kwiaty róży, bławatka i nagietka oraz cudowne naturalne olejki eteryczne. Była też witamina E. To był bardzo fajnie spędzony czas!
Remont trwa i naprawdę trzeba mieć
anielską cierpliwość. Nasz fachowiec jest dobry, ale nie szybki, więc są duże
opóźnienia. Tym bardziej, że jest przez innych rozrywany, bo za wielu ich dostępnych
na już nie ma. Chyba będę go sobie codziennie wizualizować, jak kończy naszą „robotę”.
Wolny czas spędzamy na kupowaniu materiałów budowlanych, paneli, farb, kafli
(na szczęście są jeszcze w produkcji takie same) i oświetlenia. Tak sobie przez
chwilę pomyślałam, że nasze życie przed lipcem było takie proste, gdyż nie
musieliśmy podejmować tych wszystkich decyzji, jakie to, a jakie tamto. Dlatego
staram się skracać proces decyzyjny do minimum, a rozgardiaszu nie zauważać.
A wieczory są tak cudownie ciepłe!!! Łapię te ostatnie słoneczne i letnie chwile i tylko szkoda, że większość dnia spędzam w biurze. Chciałoby się więcej i więcej tego letniego powietrza, ale w zamian doceniam to co mam. Uwielbiam te chwile na tarasie i w ogrodzie :).
Miłej nocki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz