piątek, 30 sierpnia 2019



W zeszłą niedzielę trochę się zestresowałam. Dziewczyny wracały z wakacyjnych wojaży, jedna pociągiem i samolotem z Anglii, a druga pociągiem ze wschodu Polski. Obie pierwszy raz tak długie trasy same. Pech chciał, że akurat w ten dzień odwołali Natalii pociągi i było wielkie ryzyko, że nie zdąży na samolot. Dzięki Bogu, jest internet, telefon i rozkłady jazdy! Przez cztery godziny podróżowałam z Natalią wirtualnie, kombinując najlepsze trasy, i żeby było trudniej -  niestety z przesiadkami. Jeśli cokolwiek by się spóźniło, to samolot odleciałby w siną dal… Ale, starałam się nie martwić, co było bardzo trudne, i wizualizowałam szczęśliwy powrót. I udało się!!! W międzyczasie jeszcze mieliśmy wizytę Danki i Piotrka, więc ciągle w ruchu… Ech, a miałam odpocząć…Już dawno nie byłam tak przeszczęśliwa odbierając wieczorem ze stacji i z lotniska swoje dzieci, to było niesamowite uczucie ulgi i radości, wreszcie mogłam odetchnąć pełną piersią ;).


A dziś? Dziś pośpiewałam rano nową mantrę, która wzniosła moje serce na wyżyny szczęśliwości, a buzia sama mi się śmiała J. Po pracy uczestniczyłam w kolorowym łąkowym zawrocie głowy, na który składała się prezentacja o jadalnych kwiatach, przygotowywanie kwiecistych pyszności i ich konsumowanie oraz bardzo profesjonalnie przygotowane tworzenie swojego peelingu złożonego tylko i wyłącznie z naturalnych składników. Bałam się trochę, że te darmowe warsztaty to będzie tylko taka marketingowa akcja, ale było wprost przeciwnie. Super atmosfera, przemiłe organizatorki i prowadzące warsztaty oraz świetnie przygotowane materiały do gotowania i do peelingu. Przygotowałyśmy: sałatkę Mesclun, nieziemski sos vinaigrette (już mi cieknie ślinka), przekąskę z ogórka, pietruszkowo-słonecznikowego pesto, pokrzywowego twarożku i płatków kwiatów, karmelizowane morele z serem kozim i chłodnik ogórkowo-ziołowy Było cudownie kolorowo i zielono od ziół, sałat, pokrzywy, pietruszki, kwiatów i wszelkich innych dobroci. Warsztat „warzenia” peelingu był fascynujący, a mój peeling pachniał tak, że chętnie bym go „pożarła” (w sumie były tam same naturalne składniki, to mogę spróbować ;-). Bazą była sól himalajska i zmielone pestki moreli, masło shea, trzy oleje, suszone kwiaty róży, bławatka i nagietka oraz cudowne naturalne olejki eteryczne. Była też witamina E. To był bardzo fajnie spędzony czas!


Remont trwa i naprawdę trzeba mieć anielską cierpliwość. Nasz fachowiec jest dobry, ale nie szybki, więc są duże opóźnienia. Tym bardziej, że jest przez innych rozrywany, bo za wielu ich dostępnych na już nie ma. Chyba będę go sobie codziennie wizualizować, jak kończy naszą „robotę”. Wolny czas spędzamy na kupowaniu materiałów budowlanych, paneli, farb, kafli (na szczęście są jeszcze w produkcji takie same) i oświetlenia. Tak sobie przez chwilę pomyślałam, że nasze życie przed lipcem było takie proste, gdyż nie musieliśmy podejmować tych wszystkich decyzji, jakie to, a jakie tamto. Dlatego staram się skracać proces decyzyjny do minimum, a rozgardiaszu nie zauważać.

A wieczory są tak cudownie ciepłe!!! Łapię te ostatnie słoneczne i letnie chwile i tylko szkoda, że większość dnia spędzam w biurze. Chciałoby się więcej i więcej tego letniego powietrza, ale w zamian doceniam to co mam. Uwielbiam te chwile na tarasie i w ogrodzie :). 

Miłej nocki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz