niedziela, 18 sierpnia 2019

Uwielbiam gotować (wegański) rosół! Odczuwam wtedy jakieś takie atawistyczne połączenie z naturą i jej skarbami. Z pełnym namaszczeniem obieram cebulę, marchewki, pietruszkę, seler, czosnek, imbir i wrzucam wszelkiej maści przyprawy: ziele angielskie, liście laurowe, suszony chrzan, kurkumę, a dziś jeszcze wrzuciłam buraki i świeży lubczyk z ogrodu i na koniec dodam odrobinę masła klarowanego, tak żeby uwarzyła się najwspanialsza zupa mocy ;-). Ktoś pewnie się zdziwi, że rosół w taki upał. No właśnie. Zachorzałam w zeszły wtorek, kiedy nagle w nocy tak bardzo się tam oziębiło. To że krótko spałam po weselu i poprawinach z pewnością się do tego przyczyniło. Obstawiam zapalenie krtani albo tchawicy. Dziś nad ranem tak bardzo wziął mnie kaszel, nie mogłam zasnąć, ani leżeć, aż w końcu odruchowo i w desperacji zaczęłam śpiewać w myślach uzdrawiającą mantrę „Ra-ma-da-sa” i pomogło J. Mam nadzieję, że jutro w pracy dam radę.

Jak cudnie było wczoraj wrócić do domu i ogrodu! Pławię się w tej ciszy i spokoju, w tej zieloności. Czuję jak zapuszczam korzenie, ugruntowuję się. A tego tak bardzo potrzeba mojej Vacie. Dziś cały dzień na nogach, rozpakowywanie, gotowanie, przygotowywanie pokoju do małego remontu, a pomimo tego, nie omieszkałam pogrzebać trochę w ziemi. Narwałam liści werbeny i mięty i zrobiłam przepyszny napar. Narwałam też liści żółtlicy drobnokwiatowej, która wyrosła tam, gdzie zasiałam bazylię i sprawiła mi tym ogromną zagadkę, bo jak wyrastała to wyglądała identycznie jak bazylia, tylko bez olejków eterycznych. W końcu ją zidentyfikowałam. Jest wspaniałym jadalnym  „chwastem”, udusiłam ją razem ze szpinakiem. Ma też wiele leczniczych właściwości (tak samo jak werbena cytrynowa!). A rododendron zakwitł ponownie.



Jaki ten wieczór piękny i ciepły! Może jeden z ostatnich tak ciepłych tego lata. Jestem wdzięczna za dzisiejsze słońce, za sąsiadów „aniołów”, za pyszne pożywienie i wszystkie „zielska”, za tę przestrzeń, za moje wspaniałe córeczki i wspaniały pobyt Natalii w Anglii. Został jej jeszcze tylko ten tydzień, tak szybko to zleciało.

Na weselu tydzień temu siedziałam koło najradośniejszego, najszczęśliwszego i najpozytywniejszego człowieka, jakiego kiedykolwiek poznałam w całym swoim życiu J. Jak cudnie, że tacy ludzie są na świecie, można podładować akumulatory ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz