niedziela, 4 sierpnia 2019



Gdybym regularnie siadała do pisania, to pisałabym same ciekawe rzeczy, o tym co się akurat dziejei co przychodzi mi do głowy i o mich refleksjach na ten temat;). Ale gdy w końcu znajdę chwilę, tak jak teraz, to już nie pamiętam, co chciałam napisać. Szkoda, bo życie jest takie ulotne.

Minął już miesiąc życia wioskowego! Dzisiaj rano po raz pierwszy poczułam się przytłoczona tym, że ciągle coś robię w ogrodzie i zajmuje mi to całą sobotę. Miałam zakwasy w różnych miejscach, czułam się zmęczona i trochę sfrustrowana tym, że jest to robota bez końca. Ale w sumie to część zadań wymyślam sobie sama. Przycięłam wierzby, podsypałam nawóz pod iglaki, powyrywałam chwasty z kostki i przed furtką, skończyłam „przetwórstwo” krwawnika i trochę obskubałam lawendy (dziś była ciocia i wzięła sobie duży bukiet, więc mam już troszkę mniej do pracy). Przedstawiłam się w końcu sąsiadom z prawej  (z Rafałem zapoznali się tydzień wcześniej, jak mnie nie było) i w rezultacie zaprosili nas do siebie. Może dlatego też byłam zmęczona, bo zaszliśmy do nich po 22:00 (jeszcze Natalia zadzwoniła z Anglii na dłuższą rozmowę) i wyszliśmy po północy. Nie lubię takich „nasiadówek”, no ale trzeba było to „zaliczyć”. Bardzo sympatyczni ludzie, ale nie mój rodzaj konwersacji, a w zasadzie monologu, bo nawijali jak nakręceni. Nie lubię takich „pustych” rozmów i w pewnym momencie się zastanawiałam, co ja tam robię. Chyba mam problem, bo ja po prostu nie nadaję się do takich rozmów o niczym…I standardowo zawsze musi być alkohol, sztywny podział na role damsko-męskie, samochody, materializm, itp. Na szczęście z sąsiadką z lewej rozmawia mi się o wiele lepiej J.
W piątek zajrzeliśmy do sąsiadów jeszcze z bloku i doszkalaliśmy się z roślin ogrodowych i hodowli borówek amerykańskich, dostaliśmy też pyszne ciemnozielone pomidorki. Było bardzo miło, bo sąsiadka obok nich, to też nasza blokowa sąsiadka, i ona z kolei podarowała nam swoje ogórki. Wymyśliliśmy nawet, żeby podzielić się uprawą różnych warzyw i raz na tydzień wymieniać się nimi, bo ciężko wszystko przejeść naraz, jak już obrodzą.
Przez to zmęczenie i słaby nastrój dziś rano ledwo zdążyłam ze sprzątaniem i przygotowaniem obiadu przed przyjazdem mamy i cioci Marysi. Ale obiadek wyszedł przepyszny! Potem krótki spacerek po okolicy i deser z rozmowami na tarasie. A potem wsiadłam na rower i pognałyśmy z Zuzią po okolicy przez pola podziwiać piękne domy i ogrody. Zuzia wróciła szybciej, a ja puściłam się do pobliskiej wsi bardzo malowniczą krętą drogą w dół, a potem z powrotem musiałam pod górę, a nade mną rozpościerała się ogromna ciemna chmura. Spadły z niej tylko pojedyncze krople, ale zmotywowała mnie do szybszego pedałowania i większego wysiłku. Zatoczyłam rowerem wielkie piękne koło i wróciłam do naszego przytulnego domku J. Przesadziłam do większej donicy papryczki chili, które przyniosła ciocia i powycinałam trochę bluszcza, który zasłaniał malino-jeżynom dostęp do słońca. A teraz pora spać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz