Gdybym regularnie siadała do
pisania, to pisałabym same ciekawe rzeczy, o tym co się akurat dziejei co
przychodzi mi do głowy i o mich refleksjach na ten temat;). Ale gdy w końcu znajdę
chwilę, tak jak teraz, to już nie pamiętam, co chciałam napisać. Szkoda, bo
życie jest takie ulotne.
Minął już miesiąc życia wioskowego!
Dzisiaj rano po raz pierwszy poczułam się przytłoczona tym, że ciągle coś robię
w ogrodzie i zajmuje mi to całą sobotę. Miałam zakwasy w różnych miejscach,
czułam się zmęczona i trochę sfrustrowana tym, że jest to robota bez końca. Ale
w sumie to część zadań wymyślam sobie sama. Przycięłam wierzby, podsypałam
nawóz pod iglaki, powyrywałam chwasty z kostki i przed furtką, skończyłam „przetwórstwo”
krwawnika i trochę obskubałam lawendy (dziś była ciocia i wzięła sobie duży
bukiet, więc mam już troszkę mniej do pracy). Przedstawiłam się w końcu
sąsiadom z prawej (z Rafałem zapoznali
się tydzień wcześniej, jak mnie nie było) i w rezultacie zaprosili nas do
siebie. Może dlatego też byłam zmęczona, bo zaszliśmy do nich po 22:00 (jeszcze
Natalia zadzwoniła z Anglii na dłuższą rozmowę) i wyszliśmy po północy. Nie lubię
takich „nasiadówek”, no ale trzeba było to „zaliczyć”. Bardzo sympatyczni
ludzie, ale nie mój rodzaj konwersacji, a w zasadzie monologu, bo nawijali jak
nakręceni. Nie lubię takich „pustych” rozmów i w pewnym momencie się
zastanawiałam, co ja tam robię. Chyba mam problem, bo ja po prostu nie nadaję
się do takich rozmów o niczym…I standardowo zawsze musi być alkohol, sztywny
podział na role damsko-męskie, samochody, materializm, itp. Na szczęście z
sąsiadką z lewej rozmawia mi się o wiele lepiej J.
W piątek zajrzeliśmy do sąsiadów
jeszcze z bloku i doszkalaliśmy się z roślin ogrodowych i hodowli borówek
amerykańskich, dostaliśmy też pyszne ciemnozielone pomidorki. Było bardzo miło,
bo sąsiadka obok nich, to też nasza blokowa sąsiadka, i ona z kolei podarowała
nam swoje ogórki. Wymyśliliśmy nawet, żeby podzielić się uprawą różnych warzyw
i raz na tydzień wymieniać się nimi, bo ciężko wszystko przejeść naraz, jak już
obrodzą.
Przez to zmęczenie i słaby
nastrój dziś rano ledwo zdążyłam ze sprzątaniem i przygotowaniem obiadu przed
przyjazdem mamy i cioci Marysi. Ale obiadek wyszedł przepyszny! Potem krótki
spacerek po okolicy i deser z rozmowami na tarasie. A potem wsiadłam na rower i
pognałyśmy z Zuzią po okolicy przez pola podziwiać piękne domy i ogrody. Zuzia
wróciła szybciej, a ja puściłam się do pobliskiej wsi bardzo malowniczą krętą
drogą w dół, a potem z powrotem musiałam pod górę, a nade mną rozpościerała się
ogromna ciemna chmura. Spadły z niej tylko pojedyncze krople, ale zmotywowała
mnie do szybszego pedałowania i większego wysiłku. Zatoczyłam rowerem wielkie piękne
koło i wróciłam do naszego przytulnego domku J.
Przesadziłam do większej donicy papryczki chili, które przyniosła ciocia i
powycinałam trochę bluszcza, który zasłaniał malino-jeżynom dostęp do słońca. A
teraz pora spać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz