Ten weekend spędziłam głównie w ogrodzie wyrywając chwasty ze ścieżek brukowych i robiąc bukiety z lawendy. Lawendy narosło tyle, że mogłabym sprzedawać drewno lawendowe, jeśli ktoś by chciał kupić ;-). A wycięłam dopiero jakiś mały ułamek! Odsłoniłam pobliskie rośliny, które zasłaniała lawenda. Jejku, teraz jak piszę o niej, to czuję jej zapach... Coś pięknego! Powiesiłam 4 bukiety na tarasie, ale nie wiem co zrobię z całą resztą - może takie woreczki z pot-pourri? Ścinanie lawendy przyniosło mi dużo satysfakcji, nie wiem, dlaczego, ale uwielbiam robić takie rzeczy, takie, które wymagają wytrwałości i konsekwencji, mimo, że są powtarzalne... To chyba ma w sobie coś z medytowania... Człowiek skupia się tylko na jednym, żeby uzyskać określony efekt, nie myśli o niczym innym, jest tylko tu i teraz :-). Tutaj życie jest takie proste... ściąć to i tamto, wyrwać chwasty, wyczyścić ścieżkę brukową, zapomnieć się w zapachu lawendy, poobserwować z zadaszonego tarasu deszcz padający na rośliny, zachwycić się tęczą (pojawiła się już chyba pięć razy!), zachodem słońca i cudnym niebem... Jest się tak blisko ziemi, a to ma najlepszy odprężający efekt, tak blisko roślinek i wszelkich owadów oraz ptaków. Przypominają mi się lata dzieciństwa i młodości, wakacje spędzane na wsi, spacery po łąkach i obserwacje żyjątek. Nie mogę uwierzyć w to szczęście, kilkakrotnie w ciągu tych dwóch dni złapałam się na tym, że uśmiecham się do niego pełną gębą. Leżenie na leżaku i obserwowanie zachodu słońca to mój hit. A wieczorem, nim padnę po takiej dużej ilości świeżego powietrza, rozkładam się wygodnie na niesamowicie wygodnej kanapie, czytam i słucham miękko płynącej muzyki :-). Niczego więcej mi nie potrzeba...
niedziela, 14 lipca 2019
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz