niedziela, 7 listopada 2021


Dzisiejsza zimna i deszczowa pogoda świetnie się nadawała na obejrzenie filmu “Spencer”.

Świetnie zrobiony, z genialnie dobraną muzyką, która wyraża więcej emocji księżnej Diany, niż ona sama je wypowiada. To znaczy te emocje doskonale się wyczuwa, mimo że ona dużo nie mówi, ale tak doskonale je odgrywa. Genialna aktorka. W filmie mało się dzieje, ale efekt mimiki Stewart i muzyki w tle jest piorunujący, a momentami wbija w fotel jak najlepszy thriller. Tę muzykę słyszałam jeszcze długo potem. Z kina wyszłam “wypompowana” emocjonalnie. Nie oczekiwałam po nim niczego, nie wiedziałam o czym będzie, wiedziałam tylko, że chcę go zobaczy, a że i tak jechałam do miasta odebrać wylicytowane fanty z kociego bazarku, to połączyłam to z zobaczeniem filmu. Fajnie, że Marta też mogła iść, więc potem razem mogłyśmy o nim porozmawiać. Scena z perłami przy obiedzie jest przerażająca. Kilka innych też. Ten film świetnie pokazuje tragedię Diany. Bardzo mi jej szkoda. Nie mogę przestać myśleć o tym filmie (o niej). Jest świetnie zrobiony, tak niewiele się tam dzieje i mówi (a jak mówi, to szeptem), a jednocześnie tak wiele dzieje się wewnątrz Diany i dookoła niej. Arcydzieło! 


Po filmie poszłyśmy coś zjeść do “Sarah”. Tam z kolei poczułyśmy się jak w książkach Romy Ligockiej. Domowo, pysznie, cieplutko, jak w przedwojennym krakowskim Kazimierzu - remedium na wszystkie smutki. 


Wcześniej w czwartek obejrzeliśmy też “Truflarzy”, dokument o Włochach mieszkających w odległej wiosce na północy, których pasją jest szukanie trufli, z pomocą ich wiernych psów. 

Oba te filmy są ewidentnie w trybie “slow”. 


A wczoraj świętowaliśmy urodziny Marka. Ale po śmierci Izy z Pszczyny miałam średni nastrój do świętowania. Ten film o Dianie dobrze się z tym zgrał. Mam tylko nadzieję, że dzisiejsza noc będzie ok. Ostatnio różnie śpię.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz